[ Pobierz całość w formacie PDF ]

krewnych, jeśli mogła być kochana tak, jak kochał ją Rudolf?
Nie boję się księcia, powiedziała sobie. Nie boję się
niczego, boję się tylko utracić Rudolfa.
Przypomniała sobie znów znajomą nutę w jego głosie, gdy
powiedział:
- Nic, nawet Bóg, nie przeszkodzi ci w tym, abyś została
moją żoną.
I nikt nie przeszkodzi mu w tym, aby został jej mężem,
przysięgła sobie Tylda.
W tej samej chwili otworzyły się drzwi!
Wstrzymała oddech. Odwróciła się i ujrzała, nie, jak się
spodziewała, nieznanego mężczyznę - księcia Maksymiliana,
lecz... Rudolfa!
Wchodząc do pokoju, spojrzał na nią z niedowierzaniem.
Nim zdążyła przemówić, wykrzyknął:
- Tyldo, najdroższa! Co ty tu robisz?
Pobiegła w jego stronę czując, że chyba śni. Mogła go
dotknąć; mogła spojrzeć mu w oczy. Przez chwilę wpatrywał
się w jej oczy, a potem dotknął wargami ust.
Ogarnęło ją znowu to cudowne i gwałtowne uczucie, za
którym tak tęskniła. Całował ją namiętnie i pożądliwie, aż
poczuła, jak cała się w nim zatraca.
Wydawało się, że ta chwila uniesienia trwa całe wieki. W
końcu Rudolf oderwał od niej usta i wyprostował się.
- Tęskniłem za tobą! - rzekł ochryple. - O, Boże, jak
bardzo mi ciebie brakowało!
- Czy wciąż... mnie kochasz? - zapytała Tylda.
- Dobrze wiesz, że tak.
Potem z trudem, jak gdyby zmuszając się do logicznego
myślenia, zapytał:
- Ale dlaczego tu jesteś?
- Mam się spotkać z tym... mężczyzną, z którym
zostałam... zaręczona - wybąkała Tylda.
- Aby mu powiedzieć, że nie możesz za niego wyjść za
mąż? Moje kochanie, będziesz wiec wolna!
- Będę wolna - powtórzyła Tylda. - Kiedy będę mogła...
przyjechać... do ciebie?
- Być może jutro - rzekł - a już na pewno pojutrze. Nie
jestem w stanie dłużej czekać.
- Ani... ja - wyszeptała Tylda.
Ich wargi znów się zetknęły. Całowali się zapamiętałe,
zapominając o całym świecie. Nagle jednak przerwał
pocałunek, opuścił ramiona, którymi ją mocno obejmował, i
zapytał:
- Jeśli masz spotkać się z tym mężczyzną, z którym jesteś
zaręczona, to lepiej będzie, jak już pójdę.
- A co ciebie tu sprowadziło? - zapytała Tylda. Gdy miał
już jej odpowiedzieć, drzwi się otworzyły i Francis Tetherton
zajrzał do środka.
- Wszystko w porządku, kuzynko? - rzucił.
W tym samym momencie zauważył Rudolfa. Stanął na
baczność i skłonił głowę.
- Przepraszam, sire - powiedział. - Nie wiedziałem, że pan
już przyjechał. Czekałem widocznie przy innych drzwiach.
Ani Tylda, ani Rudolf nie odezwali się słowem. Rudolf
wpatrywał się z osłupieniem w kuzyna Tyldy, który dodał
jeszcze:
- Dopilnuję, żeby wam nie przeszkadzano, sire. Zniknął,
zamknąwszy za sobą drzwi.
Na moment zaległa cisza. Przerwał ją Rudolf, mówiąc
jakby nie swoim głosem:
- On nazwał cię Wiktorią. Jak właściwie masz na imię?
Tylda wpatrywała się w jego twarz. Przez chwilę nie była
w stanie wykrztusić z siebie żadnego słowa.
Rudolf z uporem ponowił pytanie.
- Pytałem, jak ci na imię?
Tyldzie zdawało się, że to ktoś inny za nią odpowiedział.
- Wiktoria... Matylda Tetherton - Smythe - odparła prawie
szeptem.
Rudolf zaniemówił i wpatrywał się w nią, nie ruszając się
z miejsca. Wtedy dodała:
- Dlaczego kuzyn Francis powiedział do ciebie: sire! I
dlaczego czekał... na... ciebie?
Rudolf postąpił krok do przodu.
- Czy mówisz mi prawdę? - zapytał. - Czy tak naprawdę
brzmi twoje imię?
Wyrzucał z siebie gwałtownie słowa, po czym zaczął się
śmiać. Przeszedł przez salonik i oparł się o gzyms nad
kominkiem.
- To nie może być prawdą! - zaśmiał się. - To nie może
być prawdą!
- Co nie może być prawdą? Co masz... na myśli?
Dlaczego... się śmiejesz? - domagała się wyjaśnień Tylda;
Niczego jeszcze nie rozumiała. Musiało stać. się coś
dziwnego i przerażającego.
Przez chwilę czuła się zagubiona i bardzo samotna.
Rudolf spojrzał na nią. Powoli przestawał się śmiać.
Jak gdyby odgadując jej niepewność i strach, wyciągnął
ku niej ramiona. Tylda pobiegła w jego stronę.
- Wszystko w porządku, najdroższa - uspokoił ją -
wszystko w porządku. Ale przyprawiłem swego premiera
prawie o zawał serca, gdy poinformowałem go, że zrzeknę się
tronu, jeśli nie będę mógł poślubić pewnej dziewczyny, która
nazywa się Tylda Hyde!
ROZDZIAA 8
Zadrzewione z obu stron ulice były gęsto zatłoczone.
Ludzie wiwatowali, machali flagami i rzucali kwiaty do
otwartej karocy.
Domy wzdłuż ulic udekorowano girlandami i wstęgami z
napisem:  Witamy w Oberni" oraz  Niech Bóg błogosławi
Wiktorie".
To wszystko tak ekscytowało Tyldę, że oczy jej aż
błyszczały z przejęcia. Machała ręką. pozdrawiając
szczęśliwych i uśmiechniętych ludzi.
Wyglądała wspaniale w sukni w kolorze jej oczu i czepku
przybranym małymi pączkami róż. Przed słońcem chroniła ją
niebieska parasolka, również przybrana różanymi pączkami.
Obok niej w powozie siedział premier, wciąż jeszcze,
mimo sędziwego wieku, przystojny. Naprzeciwko niego jechał
ambasador Anglii w kapeluszu z białymi piórami kołyszącymi
się na wietrze. Miejsce obok zajmował minister spraw
zagranicznych.
Wszyscy trzej powitali Tyldę na granicy państwa.
Musiała wysłuchać długiej i momentami nudnej mowy
powitalnej, z trudem ukrywając swe zniecierpliwienie. Liczyła
sekundy dzielące ją od ponownego spotkania z Rudolfem.
Wciąż nie mogła uwierzyć, że Rudolf to książę
Maksymilian, mężczyzna, którego postanowiła nie poślubiać;
mężczyzna, do którego - jak myślała - będzie czuła odrazę.
- Jak to możliwe, że ty jesteś tym księciem? -
wykrzyknęła wtedy z niedowierzaniem. - Myślałam, że
jesteś... oszpecony!
- Oszpecony? - powtórzył zdumiony.
- Wszyscy byli tacy tajemniczy, kiedy rozmowa schodziła
na twój temat - wyjaśniała Tylda. - Mówili o tobie zawsze
szeptem i milkli zażenowani, gdy wchodziłam do pokoju.
Poza tym nie ma nigdzie obrazów z twoją podobizną.
Powiedziano mi też, że nie zgadzasz się, by cię
fotografowano.
Rudolf zawahał się, zanim odpowiedział. Odniosła
wrażenie, że był zmieszany.
- Wydaje mi się, że już rozumiem, dlaczego byłeś taki
tajemniczy! - krzyknęła nagle. - Po prostu chciałeś od czasu
do czasu wyrwać się z pałacu i bałeś się, że ludzie mogą cię
rozpoznać!
Rudolf uśmiechnął się.
- Ależ jesteś bystra! - zauważył. - Rzeczywiście, czasem
trochę  wagarowałem".
-  Nieobecny bez usprawiedliwienia"!
- Nie przypuszczałem, że ta banda idiotów pośle za mną
zwiad. Ale, rzecz jasna, to była twoja wina!
- Moja wina? - zdziwiła się Tylda.
- No, nie. - właściwie to chyba była moja wina - przyznał
Rudolf. - Zarządca mojego dworu powiedział mi, że możesz
się trochę spóznić podróżując tak długą trasą, więc
wyjechałem, nie mówiąc dokąd!
Uśmiechnął się.
- Gdy w pałacu dowiedzieli się, że przyjechałaś zgodnie z
planem, wpadli w panikę. Ustalono, iż przybędziesz do Oberni
na tydzień przed ślubem, abyśmy mogli się bliżej poznać.
- Właśnie to robiliśmy! - powiedziała Tylda.
- Na szczęście nikt w pałacu o tym nie wiedział! - dodał
Rudolf.
Tylda się roześmiała.
- Tak czy owak, z pewnością napędziłeś im sporo strachu.
- Zawsze się o mnie niepokoją, zupełnie jak kwoki o
swoje kurczęta, wiecznie coś krytykują i wiecznie coś im się
nie podoba - rzeki Rudolf. - Dlatego właśnie zacząłem używać
swego drugiego imienia, a gdy nie mogłem już dłużej
wytrzymać, znikałem.
- I dokąd się wybierałeś?
- Szukałem nowych przyjaciół.
- Którymi były oczywiście piękne kobiety?
- %7ładna nie była tak urocza jak ty.
- Ale... je... kochałeś!
Rudolf nie odpowiadał przez chwilę, po. czym powiedział:
- Są różne rodzaje miłości, najdroższa.
- Wyjaśnij... mi... to. Starannie dobierał słowa.
- Większość kobiet jest jak piękne kwiaty. Mężczyzna
chce je zerwać, ale one zwykle szybko więdną. Tylda słuchała
z uwagą, gdy kontynuował: [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kucharkazen.opx.pl