[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Popatrzyli po sobie i wybuchnęli śmiechem.
- Cześć, Jack - zawołali jednocześnie.
- Nie jechać? - Jack spytał bardzo poważnym głosem.
W rączce ściskał wiaderko z piaskiem. - Zostać u żół
wia?
Grant popatrzył na Annę.
- Nie jechać. - Uśmiechnął się.
Anna też się roześmiała.
- Nie jechać - powiedziała.
- Zostajesz tutaj, Jack - powiedział Grant i objął Annę.
- Wszyscy tu zostajemy - poprawiła Anna. Jej serce
omal nie pękło ze szczęścia. - W tym domu, w nowej ro
dzinie, wszyscy razem, na zawsze.
- To mi się podoba - powiedział Grant z uśmiechem.
- Kocham cię - powiedziała Anna. Uniosła głowę i po
chwili znowu trwali w oszałamiającym, odbierającym
dech w piersiach pocałunku.
EPILOG
Dzień Dziękczynienia
- Trzeba już wyjąć ciasta z pieca, Jillian - powiedziała
Caroline. Krzątała się gorączkowo po kuchni. Szykowała
tradycyjne od pokoleń przyjęcie.
- Już wyjmuję, mamo - odparła Jillian i otwarła piecyk.
- Masz, oczywiście, rękawice, prawda? - spytała Mer
cedes. Stała przy zlewie i obierała ziemniaki.
Lara, żona Eliego, i Dixie, żona Colea, nie mogły po
wstrzymać się od śmiechu.
- Oczywiście, że mam rękawice - rzuciła Jillian obra
żonym głosem. Kiedy nikt nie patrzył, szybko sięgnęła do
szafki obok kuchenki po parę rękawic ochronnych.
Anna nadziewała indyka ziołami i uśmiechała się do
własnych myśli. Do własnego szczęścia. Nie tylko miała
najwspanialsze dziecko na świecie, najbardziej pociągają
cego i hojnego narzeczonego, to jeszcze zyskała prawdzi
wą rodzinę, z którą mogła świętować. Nigdy nie sądziła,
że to może być możliwe. Tym bardziej że początki nie by
ły obiecujące. Przybyła do Vines pełna strachu, w poszu
kiwaniu ochrony, a znalazła miłość.
Najprawdziwszą miłość.
Uśmiechnęła się jeszcze szerzej. Za dwa tygodnie na
trawniku za domem miał się odbyć jej ślub z Grantem.
W końcu spędzili tu sporo czasu. Aączyło ich z tym miej
scem wiele wspaniałych wspomnień. Grant nie chciał
czekać nawet tych dwóch tygodni, ale kiedy Anna przy
pomniała mu, że na ślub muszą przylecieć Ford i Abby,
a jej dzieci były zbyt małe, żeby mogły odbyć taką podróż,
zgodził się i podziękował jej za rozwagę.
- Indyk wygląda wspaniale, Anno - powiedziała Caro-
line. - JesteÅ› prawdziwÄ… artystkÄ….
- Dziękuję, Caroline. Mam nadzieję, że będzie równie
smaczny.
- Będzie - dodała wesoło Mercedes.
- A gdyby nawet nie był - odezwała się Lara - męż
czyzni i tak go zjedzÄ….
Wszystkie kobiety roześmiały się wesoło. %7łartowały
tak, ciepło i serdecznie, przez cały czas. A przy tym pra
cowały wspólnie i zgodnie. Każda robiła, co umiała. Męż
czyzni w tym czasie grali w piłkę nad jeziorem, a z nimi,
oczywiście, również mały Jack.
Ktoś zastukał do drzwi. Dixie, która była najbliżej, ot
worzyła je.
Anna usłyszała męski głos:
- Czy mógłbym rozmawiać z Anną?
Odwróciła się na pięcie. Napotkała skamieniałe twarze
wszystkich zgromadzonych w kuchni kobiet. Za drzwia
mi stał Trace Ashton. Był młody, niezwykle przystojny.
Miał jasnobrązowe włosy i urzekające spojrzenie zielo
nych oczu Ashtonów.
- Anno, ktoś do ciebie - powiedziała Caroline przez
ściśnięte usta.
Anna nie znała Tracea zbyt dobrze. Widziała go żale-
dwie kilka razy, ale za każdym razem wyczuwała napięcie,
jakie wśród przyrodniego rodzeństwa budziła jego obec
ność. Uważała, że czas już był skończyć te rodzinne niesna
ski. Nie miała na to jednak żadnego wpływu.
Szybko wyszła z kuchni, w której jeszcze przed chwilą
panowała swobodna wesołość.
- Co mogę dla ciebie zrobić, Trace? - spytała.
Stał przez chwilę w milczeniu. Twarz miał ściągniętą
i skupionÄ….
- Nie chciałem przeszkadzać, ale...
- Nie przeszkadzasz - powiedziała. Być może naraził
się czymś mieszkańcom Vines, ale jej nie zrobił nic złego.
Poza tym był bratem Jacka. - Może chciałbyś się czegoś
napić albo...
- Nie. Chciałem tylko zobaczyć się z tobą. Powiedzieć
ci coÅ›.
- Dobrze.
Oddychał ciężko.
- Bez względu na to, co mogłaś usłyszeć, i na to, cze
go życzyłby sobie Spencer, chciałbym, żebyś wiedziała, że
Jack zawsze może liczyć na opiekę i pomoc.
Zaskoczyło ją to wyznanie, ale i ucieszyło. Zawsze po
nad wszystkim stawiała dobro Jacka. Było dla niej bardzo
ważne, że mógł liczyć na miłość i akceptację wszystkich
sióstr i braci.
- Dziękuję, Trace.
- On jest częścią rodziny, tak jak i ty.
Kolejne, niespodziewane oświadczenie sprawiło, że za
drżała z emocji. Nie wiedziała, co powiedzieć. Niestety,
los nie dał jej szansy. Niespodziewanie Eli i Cole wyszli
zza domu. Zbliżyli się z pogardliwymi minami.
Anna była szczęśliwa, że Jack wciąż był nad jeziorem
z Grantem, Sethem i Lucasem.
- Czego tu szukasz? - warknÄ…Å‚ Eli groznie.
- Nie twój interes. - Odpowiedz Tracea była zimna
i spokojna.
- Dlaczego wróciliście tak szybko? - Anna próbowała
rozładować sytuację.
- Przyszliśmy sprawdzić, czy nasze panie nie potrzebu
ją pomocy - powiedział Eli.
- I wygląda na to, że potrzebują - dorzucił Cole.
- Nie - zaprotestowała gorąco Anna. - Trace przyszedł
tylko powiedzieć mi, że...
- Nie musisz niczego wyjaśniać, Anno - powiedział
Trace. - Szczególnie tym dwóm.
Eli poczerwieniał na twarzy.
- Długo na to czekałem... - warknął. Z zaciśniętymi
pięściami ruszył w stronę Tracea.
- Przestańcie natychmiast! - krzyknęła Anna, wcho
dząc między nich. - Zachowujecie się jak dzieci.
- Może i jesteśmy dziećmi - wycedził ponuro Eli -
a ten tutaj już na zawsze pozostanie pupilkiem tatusia.
- Kogo to dzisiaj obchodzi, Eli? - rzuciła Anna.
- Jak możesz? - Eli mierzył Tracea pełnym obrzydze
nia spojrzeniem.
- Jak mogÄ™ co? - Trace cofnÄ…Å‚ siÄ™ o krok.
- Jak możesz być lojalny wobec takiego człowieka?
- Do cholery, Eli - zawołał Trace. - Przecież ja niena
widziłem Spencera tak samo jak wy.
Niespodziewanie zrobiło się bardzo cicho. Tylko odle
gły gwar z kuchni brzmiał w powietrzu.
- Co takiego? - mruknÄ…Å‚ Cole.
- Właśnie, co? - dodał Eli.
- Możecie mi wierzyć albo nie.
Cole i Eli milczeli. Stali z nieprzeniknionymi twarzami.
Trace potrząsnął głową. Ukłonił się Annie i odszedł.
Napięcie po nieoczekiwanym spotkaniu z Trace'em nie
odstępowało Anny przez cały dzień. Ustąpiło nieco, do
piero kiedy cała rodzina, dzieci i dorośli, zgromadziła się
przy prześlicznie zastawionym przez Caroline stole.
Grant nie mógł wprost uwierzyć, że po miesiącach nie
sławy i kłopotów dzielił oto świąteczny stół z nową rodzi
ną. Jack był podniecony nowym domem. Ford i Abigail
mieli przyjechać za dwa tygodnie i zostać aż do Nowego
Roku. A on sam miał poślubić kobietę, którą kochał.
Naprawdę miał za co dziękować.
- Wyglądasz na szczęśliwego, braciszku. - Eli powta
rzał mu te słowa przy każdej sposobności.
- Bo jestem.
- A nie mówiłem? - Eli uśmiechnął się.
- Owszem. - Grant skrzywił się zabawnie.
Po drugiej stronie stołu siedziała Anna. Uśmiechnęła
się do niego powabnie i oblizała wargę w pogoni za kro
pelką czerwonego wina. Natychmiast wróciły do niego
wspomnienia ich wszystkich namiętnych chwil.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]