[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zakazane pieśni tak, iż rozbrzmiewały na całe więzienie, a współwięzniowie we
wszystkich oknach śpiewali je wraz z nimi. Ani grozby, ani bicie nie zdołały ich uciszyć,
a gdy ścięto ostatniego ze skazanych, z okien cel rozległ się gromowy ryk: Zemsta!
Zemsta! i w końcu wszyscy odśpiewali Czerwony Wedding .
Spal ten list zaraz po przeczytaniu. Przesyłam Ci go przez zaufanego przyjaciela,
który jedzie na front w okolicy Twego pułku. Załączam medalion z portretem Urszuli
i pukiel jej włosów.
Drogi zięciu, matka Urszuli ani ja oczywiście nigdy Ciebie nie poznaliśmy, ale
prosimy Cię, abyś przyjechał i odwiedził nas, gdy tylko będziesz mógł. Przyjmiemy Cię
jak własnego syna. Ty zaś uważaj nasz dom i wszystko, co posiadamy, również za swoje.
Przesyłamy ci nasze najserdeczniejsze pozdrowienia wraz z najgłębszą nadzieją, że nie
spotka Cię nic złego. Obyśmy Cię szybko ujrzeli w naszych progach!
Twój szczerze oddany...
Gdy Stary skończył czytać, wszyscy siedzieli w milczeniu, paląc, zaś mrok gęstniał
w niewielkiej izbie małej, brudnej chaty. Moim ciałem wstrząsały dreszcze, bo cały czas
miałem przed oczami głowę Urszuli staczającą się do kosza pełnego trocin, krew
tryskającą z jej szyi grubym strumieniem, jej cudowne, czarne włosy sztywne i lepkie od
krwi, szkliste oczy otwarte szeroko i pozbawione wyrazu, spoglądające w górę, w niebo,
w które wierzyła. Dokładnie widziałem, jak jej cieple jeszcze ciało drgnęło, a w końcu
zostało beznamiętnie wrzucone do grobu.
Och, nie musiałem sobie wyobrażać, jak to się odbyło. Dokładnie to widziałem,
znałem wszystko z detalami, w swoim czasie bowiem miałem okazję często widywać
podobne sceny.
Nim moi koledzy zdążyli zareagować, odbezpieczyłem pistolet i rozstrzelałem na
drobne kawałki drewniany krucyfiks i wizerunek Madonny, wiszące na ścianie.
Następnie podniosłem butelkę i opróżniłem ją, nie odrywając od ust. Stary próbował
mnie uspokoić, ale wpadłem w szał. Musiał mnie uspokoić ciosem w szczękę.
Gdy doszedłem do siebie, usiedliśmy, aby pić, a ja piłem, jak nigdy dotąd. Przez całe
dnie byłem nieprzerwanie odurzony wódką. Przykładałem butelkę do ust już przy
przebudzeniu i piłem tak długo, póki nie straciłem świadomości. W końcu Stary uznał, że
to już za wiele. Wraz z Portą wywlekli mnie na podwórze i wsadzili do koryta, aż
wytrzezwiałem. Przez kolejne dni ani przez sekundę nie pozwalali mi na bezczynność.
Idąc spać, byłem śmiertelnie zmęczony i poobijany, a gdy tylko budziłem się rano,
prowadzili mnie do koryta i na nowo polewali lodowatą wodą. To pomogło. Powoli
rozjaśniało mi się w głowie była teraz jasna, zimna i martwa.
Stałem się od tej chwili łowcą ludzi, rozwścieczonym i lekko zwariowanym, pomimo
pełnej jasności umysłu. Mając karabin snajperski z celownikiem teleskopowym wziąłem
się za zabijanie Rosjan bez wychodzenia z okopu. Byłem niezwykle podekscytowany za
każdym razem, gdy widziałem, jak któryś z nich podskakuje po zainkasowaniu pocisku.
Pewnego dnia przyszedł Hauptmann von Barring i stanął tuż za mną, obserwując mnie
w milczeniu. Nie wiem, jak długo tak stał. Roześmiałem się i powiedziałem, że utłukłem
siedmiu w ciągu pół godziny. Bez słowa odebrał mi karabin i odszedł. Trochę sobie
popłakałem i przez długą chwilę patrzyłem przed siebie niewidzącym wzrokiem.
Oczywiście miał rację.
Następny dzień zapamiętałem szczegółowo. Niosłem menażkę wypełnioną rosołem
z podstarzałej krowy, gdy nagle rozległ się huk i coś rozpalonego uderzyło mnie w nogę.
Twoja noga poszła sobie na spacer pomyślałem sobie, ale to było tylko pół tylnej
ćwiartki ze starej krowy, którą wybuch cisnął we mnie. Cała kuchnia polowa została
zmiażdżona, a wokół leżało pięć czy sześć ciał, skąpanych w krwi i rosole. O metr ode
mnie upadła czyjaś noga w bucie wojskowym.
Zarzuciłem na ramię krowią ćwiartkę i wróciłem z tą zdobyczą na naszą kwaterę,
gdzie urządziliśmy sobie ucztę.
Strata jednego jest zyskiem drugiego skomentował filozoficznie Porta.
Nikomu nie przyszłoby do głowy postąpić inaczej, niż zabrać mięso i urządzić sobie
wyżerkę. To nie cynizm spowodował, że nie zatrzymałem się nawet, aby pomóc rannym,
lecz wojna. Wojna ma takie właśnie oblicze. Od niesienia pomocy byli tam inni. Na
wojnie, poza najbliższymi towarzyszami, nie znaliśmy się nawzajem.
Walki wybuchły ze zdwojoną siłą, gdy tylko nadeszła wiosna, a drogi i pola wyschły
wystarczająco i stały się dostatecznie twarde, aby po nich jezdzić.
Butelka wódki krąży ostatnią kolejkę. Stary wtyka mi w usta zapalonego papierosa,
ja zaś chciwie wciągam dym głęboko do płuc, mając czoło wciśnięte w gumową osłonę
peryskopu, przez który spoglądam na rozjeżdżoną ziemię.
Wszystkie czołgi... otworzyć ogień!
Zaczyna się piekło. W czołgu upał jest przerażający. Przewalamy się przez rosyjskie
okopy jak lawina. Na otwartym stepie płoną niezliczone czołgi, z których wali w górę
czarny jak smoła dym, prosto ku uśmiechniętemu, błękitnemu niebu. Załogi czołgów nie
biorą jeńców, tylko miażdżą i zabijają.
Nie byliśmy już istotami ludzkimi, lecz automatami wykonującymi wyćwiczone
czynności.
Nadjechały kontratakujące T-34, musieliśmy więc przerwać mordowanie uciekającej
piechoty i przyjąć walkę na śmierć i życie. Wieża z długą armatnią lufą obróciła się
i wyrzucała pocisk za pociskiem w ryczące T-34.
Byłem bliski uduszenia. Coś uciskało moje czoło i klatkę piersiową, jakby zaciskały
się na mnie żelazne, miażdżące pierścienie. Zrozumiałem, że za niedługą chwilę nie będę
już w stanie zapanować nad sobą. Muszę natychmiast otworzyć pokrywę włazu
wieżyczki i wydostać się z tego rozpalonego, stalowego potwora. Nagle rozległ się
gromowy ryk, a czołg szarpnął i stanął. W tej samej chwili niebiesko-czerwony płomień
wystrzelił w górę przez boczny pancerz. Jak przez mgłę dostrzegłem Pluta i Portę
uciekających przez przednie włazy, Stege ewakuował się przez wieżyczkę. Wszystko to
trwało może sekundę, błyskawicznie odzyskałem orientację i zacząłem reagować tak, jak
powinienem: w górę do włazu i potężnym zeskokiem na zewnątrz.
Z czołgu wydobywały się krwistoczerwone płomienie. Nagle w jednej sekundzie
eksplodował z ogłuszającym hukiem, który zaparł dech w piersiach, a rozpalone do
czerwoności kawałki metalu fruwały wysoko w powietrzu.
Gdy dołączyliśmy do oddziału na pancerzu jednego z pozostałych czołgów, Porta
wiózł pod pachą Stalina, który miał osmaloną sierść, ale nie na tyle, by się to rzucało
w oczy. Kot chłeptał wódkę z wyrazną rozkoszą.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]