[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Davis usilnie starał się nie dostrzegać przez cały wieczór.
Otrząsnąłem się? pomyślał. Do diabła! Mam się coraz gorzej.
Póki nie przyniesie płonącego deseru, będę \ył.
Marie znowu wybuchnęła śmiechem, sprawiając mu tym wyjątkową
przyjemność.
Było naprawdę cudownie, Davisie powiedziała. Dziękuję, \e
zabrałeś mnie tutaj.
Starałem się zrobić to od początku naszej znajomości przypomniał.
Warto było czekać? spytała kokieteryjnie.
Zdecydowanie tak! Davis energicznie kiwnął głową.
To dobrze. Marie nabrała na ły\eczkę odrobinę lodów i uniosła ją do
ust. Westchnęła cicho, gdy wspaniała słodycz rozpłynęła się na jej języku.
Davis poruszył się niespokojnie na krześle. Z wdzięcznością pomyślał o
właścicielach restauracji, którzy zainstalowali tutaj tak słabe światło. Gdyby
było inaczej, musiałby przy wyjściu skrupulatnie pozapinać marynarkę.
Od jak dawna jesteś komandosem?
Hm... Potrząsnął głową. Słucham?
Spytałam, od jak dawna jesteś komandosem? Marie uśmiechnęła się.
Ach. Uwa\aj, skarcił się w myślach. Od zawsze.
Tak długo? Niezle się trzymasz, jak na taki sędziwy wiek.
Dzięki bąknął z roztargnieniem. Myśli miał bowiem pełne zupełnie
szalonych obrazów.
Marie oblizała ły\eczkę. Powolne ruchy jej języka sprawiły, \e serce
Davida zaczęło bić w piersi jak oszalałe.
A naprawdę od jak dawna?
Prawie od piętnastu lat wykrztusił.
Zostaniesz w wojsku na zawsze? Marie nabrała na ły\eczkę kolejną
porcję smakołyku.
Tak odparł. Zmusił się, by oderwać od niej oczy. Podpiszę chyba
kontrakt bezterminowy.
Naprawdę? Nie ma nic innego, co chciałbyś robić?
Z zakamarków wspomnień wróciło do Davisa marzenie o własnym
zakładzie, zajmującym się renowacją starych samochodów. W ró\nych
miejscach kraju stało kilka aut, które zawdzięczały mu drugi \ywot. Gdy tylko
przenoszono go w nowe miejsce, kupował jakiegoś gruchota i remontował go.
Wmawiał sobie, \e to jest jego hobby. Ale prawda była taka, \e w ten sposób
zabijał nudę. Mę\czyzna pozbawiony domu i rodziny ma zbyt du\o wolnego
czasu.
Nikomu dotąd nie opowiadał o tych swoich dawnych marzeniach. A\ do
tego wieczoru. Kiedy skończył, Marie spytała:
Czemu nie zrealizujesz swoich planów? Przecie\ mógłbyś otworzyć taki
warsztat.
Nie ma mowy. Davis potrząsnął głową. Nie wiem, czy umiałbym
wytrwać w jednym miejscu tak długo.
Zabawne stwierdziła Marie. Ja nie wiem, czy potrafiłabym
przeprowadzać się tak często jak ty. Powoli pokręciła głową. Co kilka lat
nowy dom? I \adnego stałego adresu?
Lubisz swoją grzędę, kokoszko? zauwa\ył \artem.
Za to ty Jesteś jak wędrowny ptak.
Chyba niewiele mamy ze sobą wspólnego, prawda?
Tak i mnie się wydaje przyznała cicho.
Davis wyciągnął rękę ponad stołem i nakrył dłonią jej dłoń. W mgnieniu
oka poczuł \ar spływający wzdłu\ swojego ramienia.
Nigdy nie chciałaś wyrwać się stąd? spytał. Dokądkolwiek?
Wyrwać się?
Tak. Pojechać tam, gdzie nikt by cię nie znał?
Nie. Po co? Pokręciła głową.
Davis zmarszczył czoło. Splótł palce z jej palcami.
śeby być całkowicie niezale\ną. Móc robić, co tylko zechcesz.
Marie uśmiechnęła się, lecz w oczach miała zdumienie.
Ale ja robię, co chcę powiedziała.
Naprawdę? Znam cię ju\ kilka dni. Ale nie widziałem cię jeszcze bez
Jeremy ego albo Giny, albo mamy.
Przecie\ to moja rodzina odparła.
Nie zrozumiała, o co mu chodzi. A on wiedział, \e nie mo\e tego od niej
oczekiwać. Nie dorastała przenoszona z miejsca na miejsce. Nie musiała ju\ w
dzieciństwie nauczyć się, \e szybciej podró\uje, kto sam podró\uje . Nie. Nie
mogła docenić po\ytków płynących z nieistnienia kogokolwiek, kto mógłby
rościć sobie pretensje do twojego czasu. Do twojego \ycia.
Ruchome piaski mruknął.
Co?
Westchnął głęboko. Marie delikatnie głaskała kciukiem wierzch jego
dłoni.
Rodzina powiedział prędko jest jak ruchome piaski. Wystarczy, \e
zbli\ysz się zanadto, a wciągnie cię i pogrzebie. Zamknie w potrzasku. I ju\
nigdy nie będziesz na tyle wolna, \eby zostać, kim tylko zechcesz.
Marie przyglądała się mu uwa\nie. Próbowała wyczytać z jego twarzy
grające w jego duszy uczucia. On jednak miał chyba za sobą zbyt wiele lat nauki
skrywania myśli. Nie umiała pojąć jego poglądów na temat rodziny. Wydało się
jej jednak, \e jego \ycie musiało być bardzo samotne.
Przemknęły jej przed oczyma obrazy z własnego \ycia. Pomyślała, \e bez
rodziny byłoby ono niezwykle puste.
Dla mnie rodzina była zawsze jak łódz ratunkowa powiedziała cicho.
Co masz na myśli?
No, wiesz... Wcią\ gładziła jego dłoń. Coś w rodzaju gniazda. Gdzie
ka\dy z nas jest po to, by drugiemu ruszyć z pomocą. By podtrzymywać go na
duchu, kiedy popadnie w tarapaty, i \eby śmiać się wspólnie, gdy wszystko idzie
dobrze. Mama mówi, \e dom to takie miejsce, do którego mo\esz przyjść i
zawsze zostaniesz wpuszczony.
Davis milczał.
Gdzie jest twoje gniazdo, Davisie? spytała szybko. Zcisnął jej dłoń i
uwolnił. Potem sięgnął po skórzane etui, w którym przyniesiono im rachunek.
Posłał jej uśmiech, który nie zdołał ukryć mroku w jego oczach.
Teraz w bazie Pendleton powiedział.
Rzucił okiem na rachunek i sięgnął do portfela po pieniądze.
Wspominałeś, \e nie masz rodziny. Ale przecie\ musi istnieć ktoś ci
bliski?
Armia mruknął. Musiał zauwa\yć współczucie w jej spojrzeniu, bo
dodał: Nie u\alaj się nade mną. Ruchome piaski. Pamiętasz? Uśmiechnął się
blado.
Tak odparła. Pamiętam.
Marie nie mogła pozbyć się przekonania, \e Davis myślałby inaczej,
gdyby miał oparcie w rodzinie. Obserwowała, jak cierpliwie i serdecznie odnosił
się do Jeremy ego. Z jaką \yczliwością traktował jej siostry i mamę. Była
pewna, \e Davis Garvey nawet nie zdaje sobie sprawy, jak bardzo tęskni za
domem rodzinnym. Człowiek, który tyle czasu prze\ył w samotności, musiał
uwierzyć, \e \yć mo\na tylko w ten sposób.
Zrobiło się jej \al mę\czyzny, który ma tak wielkie serce i nikogo, komu
mógłby je dać.
Davis został, by uregulować rachunek, a Marie wyszła na ciągnący się
wzdłu\ restauracji drewniany kru\ganek. Chłodny, oceaniczny wiatr tarmosił jej
sukienkę i owijał wokół ud. W nozdrzach czuła słony zapach morskiej wody.
Zmarzniesz usłyszała za plecami głos Davisa. Wystraszyła się.
Obróciła głowę i spojrzała wprost w jego oczy. Poczuła, jakby nagle opasała ją
\elazna obręcz. Z trudem łapała oddech.
Davis objął ją i przytulił. Przycisnęła się do niego plecami. Stali tak,
patrząc na odległe światła portu. Na luksusowe rezydencje po drugiej stronie
zatoki, bogato udekorowane świątecznymi lampkami. Ich zwielokrotnione
odbicia migotały na czarnej powierzchni wody, jakby rozgwie\d\one niebo
spadło im do stóp.
Skądś, z bardzo daleka, dolatywały stłumione tony kolędy. Marie poczuła
ucisk w gardle, Było tak pięknie.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]