[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Gdyby to było możliwe, nigdy więcej bym o tym nie myślał.
Czego więc pan szuka, wpatrując się w wideo?
Biel, widzę tylko biel. Biel, biel, biel. Mam w nocy koszmary na ten temat. Co
mam powiedzieć Jackowi. Obserwuje mnie, jakbym był dla niego wzorem, ale nic było go
tam. Nie widział tego, co ja widziałem. Nie zrozumie tego.
Czego?
Nie zrozumie, jak to jest, kiedy człowiek znajduje się w środku absolutnej bieli i jest
pewien, że zaraz zginie.
Ale nie zginął pan.
Henry Hubbard rzucił Jimowi dziwne, obronne spojrzenie jak gdyby został przyłapany na
wyciąganiu pieniędzy z cudzego portfela.
Tak, to prawda. Przeżyłem, ale byłem tak blisko śmierci, że nie chciałbym tego przechodzić
ponownie. Jeśli chce pan znać prawdę, panie Rook, to ta wyprawa pozbawiła mnie
wszystkiego. Chęci przeżycia przygody, odwagi... wszystkiego. Odebrała mi nawet godność.
Jim siedział w milczeniu. Henry Hubbard był wyraznie pobudzony. Pocierał dłonią usta,
jakby próbował zetrzeć z nich smak niemiłego pocałunku.
Czuje się pan winny? spytał w końcu Jim.
Oczywiście, że czuję się winny. Czasem żałuję, że wróciłem... że nie umarłem na
lodowcu jak moi przyjaciele. Jak to się nazywa? Zespół uratowanego"? Nie wie pan, jak często
życzyłem sobie śmierci, ale to nie działa.
Dlaczego nie opowie pan o wszystkim Jackowi? Bez eleganckiej otoczki dla
telewizji, o tym, co wydarzyło się naprawdę?
Nie mogę. Nie wiedziałby, o czym mówię.
Dlaczego nie da mu pan szansy się dowiedzieć?
Henry Hubbard pokręcił głową.
Nie będzie chciał słuchać, jak jego staremu puściły nerwy, a jego stary nie będzie
chciał o tym opowiadać.
Dlaczego więc opowiada pan mnie?
Henry Hubbard napił się piwa. Potem wstał i obszedł kanapę.
Słyszał pan kiedyś o Domu Martwego Człowieka?
Hmm... mmm. Nie.
Ta historia sięga chyba roku tysiąc dziewięćset trzynastego albo jakoś tak. Według
niej jest na północy Alaski dom, wysoko w górach, tuż przy granicy Jukonu, znacznie bardziej
reprezentacyjny od budowanych w tej okolicy chat. Ponoć zbudował go jeden z pasażerów, który
przeżył katastrofę Titanica", ale nikt nie wie dlaczego. Miał się nazywać Edward Grace. Podobno żył
w tym domu sam przez wiele lat. Do dziś nie wiem, czy historia jest prawdziwa, ale Edward
Grace miał tam mieszkać, aż zestarzał się tak, że nie był w stanie rąbać drewna i zamarzł na śmierć.
Plotka twierdzi, że siedzi tam do dziś, zmumifikowany przy stole w jadalni razem z kotem.
Z kotem?
Zawsze sądziłem, że to kolejna legenda, jakie ludzie opowiadają sobie na Alasce.
Pewnego wieczoru, w Fairbanks, rozmawiałem jednak z pewnym starszym facetem. Opowiedział
mi, jak to kiedyś był na pustkowiu, gdzie prowadził badania sejsmologiczne w poszukiwaniu
ropy naftowej i razem z kolegami z ekipy zgubił się w burzy śnieżnej. Przysięgał, że, choć tylko
przez chwilę, naprawdę widział Dom Martwego Człowieka, niestety pogoda była tak zła, że nie
mógł do niego podejść. Z początku sądziłem, że facet jest starym pijaczyną, który gada bez ładu i
składu, ale kiedy spytałem barmana, potwierdził, że mój rozmówca był kiedyś światowej sławy
petrogeologiem. Sprawdziłem w Internecie i okazało się, że barman się nie mylił. Główny geolog
badawczy w Amoco. Wtedy zacząłem nieco poważ niej traktować opowieść o Domu Martwego
Człowieka. Przekonałem ludzi z NBC do sponsoringu i stacja sfinansowała większą część
wyprawy, resztę wyłożył Uniwersytet Alaski z Anchorage. Wybrałem dwóch wolontariuszy...
Randy'ego Bretta i Charlesa Tuchmana. Randy był najlepszym historykiem na północnym zachodzie,
a Charles wysokiej klasy kartografem, obaj mieli także doświadczenie jako badacze Antarktydy i byli
dobrymi wspinaczami. Dolecieliśmy samolotem do Old Crow, po jukońskiej stronie granicy, po czym
korzystając z dwóch map z lat dwudziestych, które Charles znalazł w antykwariacie w Seattle,
ruszyliśmy na zachód. Mieliśmy także pełen notes zapisków historii zasłyszanych o Domu
Martwego Człowieka... gdzie się mieści, jak go zbudowano... przeróżne legendy i mity, które krążyły
wokół tematu. Pewien człowiek, który pracował w fabryce konserw, twierdził, że jego ojciec nie
tylko znalazł ten dom, ale był w środku i widział Grace'a, siedzącego przy stole w salonie.
Podobno leżała przed nim rozłożona talia kart Titanica". Ojciec tego robotnika miał nawet wziąć
jedną z kart, by sprawdzić jej pochodzenie, tyle że ponoć zgubił ją w trakcie powrotu na południe.
Henry Hubbard włączył telewizor.
Mieliśmy dwa skutery śnieżne i dość szybko pokonywaliśmy przestrzeń. Byliśmy
przekonani, że znamy mniej więcej miejsce, gdzie zbudowano Dom Martwego Człowieka, i że przy
systematycznych poszukiwaniach znalezienie go nie zajmie nam więcej niż tydzień. Wtedy
jednak zaczął padać śnieg, wiatr się nasilił i od trzeciego dnia walczyliśmy, by robić dziennie więcej
jak dziesięć, dwanaście kilometrów.
Jim odwrócił się, żeby móc patrzeć na ekran telewizora. Z początku sądził, że coś stało się z
telewizorem, dlatego widać jedynie białą kaszę, szybko jednak pojął, że obserwuje padający śnieg.
Był kwiecień i choć na szerokościach geograficznych i wysokości, na której się
znajdowaliśmy, widuje się o tej porze sporo śniegu, to, co się działo, było gorsze od wszystkiego, z
czym kiedykolwiek miałem do czynienia kontynuował Henry Hubbard. Silniki skuterów
się pozacierały i musieliśmy iść dalej na piechotę, a choć mieliśmy urządzenia satelitarne do
określania pozycji i kierunku, byliśmy zagubieni, ślepi i zaczęliśmy się poważnie martwić, że
wpadliśmy w grozną dla życia pułapkę. Wskazał na nie wyrazny cień z prawej strony ekranu. To
ja... to Randy... idzie tuż obok, a trudno go zobaczyć, prawda? Charles filmował.
Jim widział jedynie wirujące białe płatki i od czasu do czasu ciemniejsze mignięcia, które
mogły być wszystkim.
Jack twierdzi, że wpatruje się pan w ekran, do tego z bliska. Czego pan szuka?
Henry Hubbard i teraz wbijał wzrok nieruchomo w ekran
Szukam czwartego człowieka.
Czwartego człowieka? Jakiego czwartego człowieka?
Ha! Brzmi to jakbym sfiksował, co? Po dwóch dniach od wejścia w góry zaczęliśmy
uważać, że wędrujemy nic w trzech, a w czterech. Zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że idzie z nami
jeszcze ktoś i wkrótce poczucie to stało się tak silne, że rozmawialiśmy o nim, jakby faktycznie
istniał. Przerwał na chwilę, po czym dodał: Cały czas szedł po lewej stronie.
Widział go pan?
Henry Hubbard nie odpowiedział, jedynie wpatrywał się jak zahipnotyzowany w padający na
ekranie śnieg.
Z początku był to żart. Nazywaliśmy go George. Gdyby cokolwiek poszło nie tak,
mogliśmy zwalić to na George'a. Pod koniec czwartego dnia sprawa przestała być żartem.
Zaczęliśmy wydzielać mu racje żywnościowe. Nie wiedziałem o tym przedtem, dowiedziałem się
dopiero po powrocie do Anchorage, ale inni badacze też doświadczali zjawiska dodatkowego
człowieka". Pierwszy opisał je Marco Polo, który dojrzał go na pustyni Lop Nur, w czasie
podróży do Chin. W nocy słyszał rozmowy duchów, które zdawały się towarzyszyć jego wyprawie.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]