[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ochotę zapytać go, co oznaczało noszenie przezeń tej imitacji, lecz podając mu pierścionek,
powiedziała tylko:
Zostawiłeś to na umywalni. Schowałam, gdyż sądziłam, że sprawi ci wielką przykrość
zgubienie przedmiotu, który widocznie ceniłeś, skoro się nigdy z nim nie rozstawałeś. To też
może jedna z takich właśnie pamiątek...
Spod oka przyglądała się mu, chcąc sprawdzić, jakie to na nim sprawi wrażenie. Paweł
wziął w palce pierścionek i patrzył nań przez dłuższą chwilę z jakimś dziwnym uśmiechem.
Wreszcie podniósł na nią oczy i zapytał:
Czy wiesz, jaką to przedstawia wartość?
Skłamać nie chciała, a zdobyć się na szczerą odpowiedz nie mogła. Obawiała się, że dotknęłaby
nią Pawła. On jednak nie czekał na odpowiedz. Podniósł pierścionek pod światło i mówił:
W średniowieczu, gdy nadawano wojownikom herby, uwidoczniano w nich szczegół
początku rycerskiej kariery danego jegomościa: miecz, strzałę, uciętą głowę, zdobytą twierdzę
czy coś w tym guście. Gdyby mnie chciano dać herb, jego tarczę należałoby ozdobić tym oto
emblematem!... Faktycznej wartości nie posiada on żadnej, tak jak prawdopodobnie i więk-
szość emblematów herbowych, ale niezaprzeczenie jest klejnotem rodu Pawła Dalcza, który,
jeżeli kiedykolwiek będzie istniał, będzie miał zaszczyt mieć mnie za swego protoplastę.
Zaśmiał się i lekkim ruchem dłoni wrzucił pierścionek w ogień.
Po co to zrobiłeś? zapytała odruchowo.
Nie cenię pamiątek. Klejnot zrobił swoje, klejnot może odejść.
Zupełnie ciebie nie rozumiem powiedziała szczerze.
Paweł spoważniał, wziął jej rękę i zapytał:
Czy wiesz, ile jest warta prawda?... Tyle, co ten pierścionek! Warta jest cały majątek, je-
żeli w nią wierzymy, i pozostanie imitacją, gdy jej nie wierzymy. Może nie powinienem ci
tego mówić, ale chcę ci powiedzieć... Tobie jednej... Zdaję sobie sprawę z wszystkich możli-
wych skutków! Wiem, czym ryzykuję. Prawdopodobnie nabierzesz do mnie wstrętu, może
nawet pogardy, na pewno zniszczę tym twoją miłość i twoją przyjazń dla mnie, być może
zmienię cię w swego zawziętego wroga i w dodatku dam ci do ręki broń przeciw sobie, i to
broń śmiertelną...
92
Przeraziła się. Nigdy dotychczas nie mówił do niej w ten sposób, nigdy jego oczy nie
miały tak surowego, bezlitosnego wyrazu. Zrozumiała, że chce zwierzyć jej jakąś straszliwą
tajemnicę, i ogarnął ją paniczny strach:
Nie mów, Pawle, nie mów błagała, wpijając się palcami w jego rękę ja nie chcę nic
wiedzieć... Ja cię tak kocham!... Nie mów!...
Zmarszczył brwi, jego usta miały twardy, zacięty wyraz. Twarz w czerwonym świetle
ognia zdawała się skamieniała.
A jednak muszę ci powiedzieć. Jest to moja konieczność, jest to ten zbytek, luksus, na który
chcę sobie pozwolić. Nie jest to moment słabości, lecz potrzeba momentu słabości... Otóż...
Pawle, błagam cię.
Otóż było to tak. Od dzieciństwa wpajano we mnie poczucie hierarchii. Miałem czcić
wszystkich, którzy byli nade mną, a przede wszystkim matkę, której głupotę poznałem już
bardzo wcześnie, i ojca, którego despotyzm budził we mnie bunt. Powiedziałem sobie już
wówczas, że jedyny sposób zrzucenia z siebie ciężaru hierarchii to znalezienie się na jej
szczycie. Próbowałem drogi rewolucji. Gdy ojciec dopuścił mnie do współpracy w fabryce,
każdy moment jego nieobecności starałem się wyzyskać dla zagarnięcia władzy w swoje ręce.
Wówczas to nabrałem przeświadczenia, że środki, którymi się do władzy dochodzi, są zupeł-
nie obojętne. Czułem w sobie siłę, czułem pewność, że mogę dokonać rzeczy wielkich, że do
szczytu drabiny dotrę pewniej i prędzej niż inni. Ojciec był pierwszym z tych, którzy parali-
żowali moją działalność, spychali mnie w dół, krępowali każdy rozmach. Znienawidziłem go.
Wówczas jeszcze zdolny byłem do nienawiści. Zerwałem z ojcem. Wyjechałem z niedużym
kapitalikiem, który rzucono mi jak ochłap, bym tylko nie wracał. Znalazłem się na obcym,
nieznanym sobie terenie. Wspomnienie kraju było mi równoznaczne ze wspomnieniem zgrai
miernot, które mi do pięt nie dorastały, miernot w guście Zdzisława, Jachimowskiego i in-
nych, tych miernot, które z olimpu swej przeciętności odsądzały mnie od czci, od praw, nawet
od zdrowego rozumu. Ogarnęła mnie żądza zdeptania ich, zgniecenia swoją wielkością, żądza
silniejsza ponad głód, ponad obawę o własne życie. Czaszka pękała mi od nadmiaru pomy-
słów. Wokół siebie widziałem błędy popełniane przez ludzi wielkich interesów, widziałem
ich niedopatrzenia, ślamazarność i tchórzostwo przed ryzykiem. Postanowiłem zacząć. Może
dlatego, że zajęty wielkością swoich planów, nie zwracałem uwagi na drobne szczegóły, może
[ Pobierz całość w formacie PDF ]