[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Następnego dnia agent przyrzekł solennie wystarać się o pieniądze dla
załogi i na prowiant. Lecz gdy brykiety były już na lądzie, szczodrość
jego ostygła i Leblond dotrzymał przyrzeczenia tylko częściowo,
wykładając zaledwie połowę przyrzeczonej sumy. Na prowiant płacił
sumiennie: obawiał się, że głodna załoga gotowa robić burdy.
W mieście biała ludność francuska przeżywała dziwne nastroje, tak
charakterystyczne dla owych smętnych czasów. Nikt, zdawało się, nie
brał tu na serio upadku Francji. Ludzie byli nawet jakby zadowoleni,
jakby kamień spadł im z serca, i nie ukrywali swej ulgi i radości, że
nareszcie ustało coś, co było niewymiernie przykre. Pojęcie skończonej
wojny" roztaczało tu niezdrowy urok i głuszyło sumienia wobec klęski
narodu. W dwóch kawiarniach, dość prymitywnych dziurach, polscy
marynarze stykali się z białymi mieszkańcami Kaolaku i nie mogli się
dość nadziwić ich postawie.
Natomiast poważniej niepokoiła Polaków inna rzecz, zgoła
nieprawdopodobna i dla nich niezrozumiała, mianowicie rosnąca w
kolonii francuskiej sympatia dla Niemców. Fale jej przychodziły z
Dakaru i z Francji i chociaż zdawały się lęgnąć z absurdu lub histerii,
jednak wyraznie istniały i zatruwały umysły ludności. Niemiec stawał
się niemalże uosobieniem przyjazni. Były to przemiany niepokojące i
niebezpieczne dla polskich statków.
Po załatwieniu sprawy brykietów kapitan Jędrzejowski żądał, w
myśl planu, załadowania orzeszków ziemnych. Leżały gotowe na
przystani. Lecz agent nie pozwolił ich ruszyć i zwlekał. Znów powoływał
się na Dakar, a Dakar milczał. Dni mijały bezczynnie. To samo działo się
z Bielskiem".
Obydwaj kapitanowie nadawali depesze do swych władz okrętowych
w Londynie. Nie było żadnej odpowiedzi. Poczta prawdopodobnie
odcinała ich podstępnie od świata.
Z Dakaru przenikały coraz gorsze wieści, jakoby obłożono aresztem
w porcie wszystkie brytyjskie i sojusznicze statki. Gdy kapitan
Jędrzejowski chciał tam pojechać kolejką żelazną, by rozmówić się
osobiście z konsulem polskim, cofnięto go z dworca: nie wolno było
jechać bez pozwolenia komendanta garnizonu. Komendant odmówił mu
wydania przepustki.
Po wyjściu od niego kapitan poczuł jakby duszący uścisk pętli dokoła
szyi. Nagle chwycił go nerwowy strach, czy wojsko nie obsadziło już
Opola". Przyspieszył kroku. Cały kąpał się w pocie. Lecz obawy były
płonne. Już z daleka zobaczył, że normalny spokój panuje na statku.
Za to na przystani spotkał kapitana Duńczyka, jak zawsze
czerwonego na twarzy, lecz bardziej niż zazwyczaj podnieconego.
Zdjęli mnie ze statku, wie pan? Z własnego statku! Wyrzucili mnie
jak psa! mówił bez powitania. Odebrali mi także fuzję! Nie chcą,
żebym tępił sępy...
Potem głosem poufnego zwierzenia, jak o jakimś osobistym
nieszczęściu:
Miałem dziś zły sen, śniły mi się same sępy. Tysiące, tysiące
sępów. I wszystkie siadały na moim statku. Obsiadły maszty i liny,
obsiadły windy i pokłady, zalały burty i szalupy, zalały wszystko. W
końcu cały statek był czarny od sępów. Gzy rozumie pan: był to
potworny sen...
Kapitan Jędrzejowski współczuł Duńczykowi, lecz wchodząc na swój
statek, rozważał z melancholią, kiedy i jakie na niego samego spadną
sny.
5.
Z dnia na dzień Opole" i Bielsk" czekały na ładunek orzeszków, lecz
daremnie. Władze francuskie wiedziały, że obydwa statki były w matni
bez wyjścia: oddalone od morza o sto dwadzieścia kilometrów, na
wąskiej rzece, której ujścia strzegła bateria artylerii nadbrzeżnej, poza
tym w pobliżu bazy lotnictwa i floty wojennej w Dakarze nie miały
najmniejszych szans ucieczki. Więc władze nie spieszyły się z ich
zagarnięciem.
Nie spieszyły się jeszcze z innego powodu: okazywało się, że Polacy
byli z innej, bardziej wojowniczej gliny aniżeli spokojni Duńczycy. Z
Polakami nie było żartów. Chodzili rozdrażnieni o mieście i szukali
awantur z przyjaciółmi Niemców". Starsi oficerowie z trudem
powstrzymywali ich ód bijatyk. Było ich razem sześćdziesięciu, kupa
pokazna. Mieli broń i animusz, podczas gdy oddziałom francuskim
brakowało dyscypliny. Władze nie wkraczały. Wolały czekać na
dogodną sposobność. Pozornie życie w Kaolaku toczyło się normalnym
torem, a przecież obydwa statki nie łudziły się bynajmniej* że były jak
[ Pobierz całość w formacie PDF ]