[ Pobierz całość w formacie PDF ]
proszę więc przyjąć ją ode mnie rzekł ze znaczą
cym uśmiechem. W Susan nieoczekiwanie zatrzepotało
serce. Gdy chciał, don Diego potrafił być naprawdę
miły!
Kupując potem kwiat dla Emilii, Diego jeszcze przez
moment gawędził z kwiaciarką. Susan ze zdumieniem
stwierdziła, że Diego potrafi podać nazwę botaniczną każdej
ze znajdujących się w łodzi orchidei, spytała więc ciekawie:
Skąd pan tak dobrze zna się na orchideach?
Po prostu muszę. Ostatecznie zarabiam w ten sposób
pieniądze. Sam hoduję orchidee na farmie w Oaxaca, nie
wiedziała pani?
Nie wiedziała o tym. Ile jeszcze było rzeczy, o których
nie wiedziała?
To interesujące. Teraz przypominam sobie, że widziałam
orchidee w pańskim ogrodzie, koło fontanny.
To dofia Sofia przywiozła kilka sadzonek z którejś z
moich szklarni i kazała je posadzić.
Czy to oznacza, że pan ma więcej niż jedną szklarnię?
Diego roześmiał się.
Pewnie. Na farmie w Oaxaca przeprowadzam eksperymenty
z nowymi odmianami. Chętnie je pani pokażę.
W następnym tygodniu wyjeżdżamy tam na dwa miesiące.
Chcąc się utrzymać na rynku, muszę wprowadzać ciągle
coś nowego, jakąś nową odmianę o ciekawym kolorze
i kształcie, więc nie pozostaje mi nic innnego, jak pilnować
interesu. Swoje eksperymenty muszę trzymać w tajemnicy,
aby konkurencja nie podebrała mi pomysłów.
Susan słuchała go już tylko jednym uchem. Zaskoczyła
ją planowana podróż do Oaxaca. Ze słów don Diega
wynikało, że ona wraz z dziećmi też tam pojedzie. To
prawda, bardzo chciała zwiedzić Oaxaca, lecz ta niespodziewana
wiadomość pokrzyżowała jej plany. Tak naprawdę
nie chciała na długo opuszczać Mexico City, oczywiście z
powodu nieznajomego z samolotu. To oznaczało przerwę w
poszukiwaniach. Jednocześnie zastanawiała się, czy on jest
jeszcze w Mexico City. A może w ogóle nie mieszkał tu, w
stolicy, tylko w posiadłości wiejskiej? Choćby gdzieś pod
Oaxaca?
Raptem tratwa niebezpiecznie się zakołysała, rozległ się
przerazliwy krzyk i w górę strzeliła fontanna wody. Susan
zatrzęsła się z przerażenia. Emilia! Ciężka szyna wciągnie
dziecko w głębinę! Tak jak stała, skoczyła jej na ratunek.
Nurkowała, usiłując szeroko otwartymi oczami wypatrzyć
coś w mętnej wodzie. Wypłynęła na powierzchnię, aby
zaczerpnąć powietrza, i zanurzyła się znowu. Dalej nic!
Wpadła w panikę.
Tymczasem i don Diego zdążył wskoczyć do wody. Całe
jezioro jakby zamarło, ucichły śmiechy i żarty. Ludzie z
kołyszących się obok na wodzie łodzi w napięciu śledzili
rozpaczliwe próby uratowania dziecka. Roberto stał łkając
na tratwie i wymachiwał zrozpaczony ramionami. On też
chciał skoczyć do wody, na szczęście przewoznik zdołał go
powstrzymać.
Susan walczyła- z prawdziwą determinacją. Jej ręce
wściekle biły wodę rozgarniając algi, które ograniczały
widoczność prawie do zera. Wreszcie udało się jej coś
namacać. To była noga Emilii! Przyciągnęła drobne ciałko
do siebie i ostatkiem sił wypłynęła na powierzchnię.
Mam ją! Pomocy! krzyknęła nie mogąc złapać tchu.
W mgnieniu oka podpłynął Diego, wziął nieprzytomną
Emilię z objęć Susan i popłynął z nią w kierunku tratwy,
gdzie przewoznik z miejsca zabrał się do sztucznego
oddychania. Susan walcząc z ogarniającą ją słabością
dopłynęła do tratwy i tam zemdlała. Przychodząc do siebie
jak przez mgłę usłyszała głos Diega.
Susan! Susan! Proszę coś powiedzieć!
Ocknęła się leżąc w ramionach Diega. Patrzył na nią z
wyraznym niepokojem.
Gracias a Dios! mruknął. W jego głosie dzwięczała
prawdziwa ulga.
Szybko dobili z powrotem do brzegu. Wycieczka o mały
włos nie skończyła się tragicznie.
W drodze powrotnej nie padło ani jedno słowo. Susan i
Emilia marzły w mokrych sukienkach, Roberto milczał
wciśnięty w kąt samochodu, a don Diego utkwił martwe
spojrzenie w jezdni.
Gdy znalezli się na miejscu, Susan czuła się już zdecydowanie
lepiej, choć nadal nogi uginały się pod nią. Wyciągnęła
rękę, aby pomóc chłopcu w wysiadaniu, Roberto
jednak ani drgnął. Po jego policzkach spływały wielkie łzy.
To ja jestem winien! łkał. Nie pilnowałem jej
dobrze.
Jak możesz tak myśleć! Susan była skonsternowana.
Nikt nie jest winien, a ty nie masz sobie nic do
wyrzucenia. Przeraziliśmy się wszyscy, to prawda, lecz na
szczęście ta cała przygoda dobrze się skończyła.
Roberto spojrzał na nią niepewnie, jeszcze parę razy
wstrząsnęło nim łkanie, wreszcie otarł łzy.
Może byś teraz pobiegł do kuchni i przyniósł Emilii
kawałek ciasta? Sobie oczywiście też!
Tego nie trzeba było chłopcu dwa razy powtarzać. Jak
strzała pobiegł w kierunku domu.
Za to Susan z trudem dowlokła się do schodów. Na
szczęście wyszedł jej naprzeciw Diego, który zdążył już
zanieść do domu Emilię, dosłownie w samą porę, aby
podtrzymać słaniającą się dziewczynę. Bez słowa wziął ją
na ręce i zaniósł do pokoju.
Gdyby nie pani, dziecko jak nic by utonęło. Jak w
ogóle udało się ją pani znalezć?
Nie umiem tego wytłumaczyć. Myślę, że był to
czysty przypadek.
Diego na moment zatrzymał się niezdecydowanie w
drzwiach.
Ja... my... mogliśmy przecież panią utracić...
powiódł niepewnym gestem po włosach.
Kolację zjadła Susan w swoim pokoju, zaraz potem, do
cna wyczerpana, zapadła w głęboki sen. Obudziło ją pukanie
do drzwi. Była to dona Sofia.
Senorita Adams, przyszłam pani podziękować
rzekła starając się nadać swemu głosowi przyjazny
ton. Wykazała pani nie lada odwagę. Don Diego do tej
pory nie może wyjść z podziwu.
Mówi to z przekąsem, przemknęło przez głowę Susan.
Czy aby ~ona nie jest o mnie zazdrosna?
Patrzyła na stojącą obok swego łóżka piękną i elegancką
kobietę, która tak naprawdę była zimna i nieprzystępna.
Czyż to samolubne, przywiązujące wagę do pozorów
stworzenie wiedziało coś o prawdziwych uczuciach? Czy w
ogóle potrafiło je okazać? Nagle żal jej się zrobiło don
Diega. Ten, w przeciwieństwie do niej, nie był nieczuły.
Susan zapragnęła, aby dońa Sofia jak najszybciej wyszła.
Na szczęście dona Sofia szybko się pożegnała, zasłaniając
się tym, że Susan potrzebuje odpoczynku. Nie, między
nimi dwiema nie mogło być przyjazni. Dzieliły je całe
światy.
7
Seńorita Adams, paczka dla pani głos Constanzy
rozbrzmiał echem w całym domu.
Paczka od Shirley! Susan właśnie bawiła się z dziećmi,
gdy dobiegło ją wołanie Constanzy, zostawiła je więc w
ogrodzie, a sama pośpieszyła otworzyć przesyłkę, spodziewając
się listu od przyjaciółki.
Był! Leżał na samym wierzchu. Serce Susan zabiło na
moment z tęsknoty. Czy jeszcze kiedyś zobaczy Shirley?
Szybko rozerwała kopertę i przebiegła wzrokiem wiadomości
z biura, o szefie, koleżankach i znajomych. Następna
partia listu szczególnie przykuła jej uwagę.
Pattie opowiedziała mi o Meksykaninie w samolocie.
Mam nadzieję, że się nie obrazisz, gdy przedstawię Ci moje
własne zdanie na ten temat. Marzenia to rzecz piękna, lecz
kiedyś trzeba zerwać z rojeniami podlotka. Susan, wyczarowałaś
w swojej wyobrazni postać człowieka idealnego
i uczepiłaś się tej myśli, zamiast zadowolić się rzeczywistością.
Jakże Ty sobie wyobrażasz urzeczywistnienie swoich
marzeń? Takiego idealnego mężczyzny nie ma i nie będzie,
więc wyrzuć te bezsensowne mrzonki i zadowól się całkiem
normalnym człowiekiem! Machnęłaś na nas wszystkich ręką
i w Mexico City szukasz człowieka, którego w ogóle nie
znasz! Nawet nie wiesz, czyby Cię jeszcze rozpoznał! Gdyby
tak naprawdę był Tobą zainteresowany, zapytałby przynajmniej
o Twe imię i adres, nie uważasz? A pocałunek?
Potraktował Cię jak zabawkę, to wszystko. Twój nieznajomy
to prawdopodobnie najprzeciętniejszy człowiek pod słońcem,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]