[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Bonza przestał chichotać. Tym razem chwycił za klapy ich obu.
- Nie ze mną takie sztuczki - zasyczał. - Znam paragrafy. Biegli odróżnią fałszywkę
od oryginału. Nadając glinom, że numer nie przejdzie. A teraz won.
Na krótką chwilę Pete i Bob zawiśli w powietrzu. Potem spadli na ziemię. Gdy się
podnieśli. Bonzy już nie było.
Bob sprawdził dyktafon ukryty w kieszeni na piersi: szczęśliwie ocalał, rozmowa się
nagrała.
Pan Andrews zaprowadził syna do pokoju dyżurnego redaktora Los Angeles Sun .
Redaktor tonął w kłębowisku gazetowych odbitek, coś kreślił na kolumnach i równocześnie
rozmawiał przez telefon.
Zaczekali, aż skończy rozmowę. Potem Andrews przedstawił redaktorowi syna i
gdzieś pobiegł.
- Jeden z Trzech Detektywów... Słyszałem o was - redaktor podał Bobowi lewą rękę,
prawą, uzbrojoną w ołówek, nadal kreślił na świeżej kolumnie. - W czym mogę pomóc?
- Chciałbym obejrzeć stronę ze zdjęciem Ognistych Demonów - powiedział Bob.
- Tam - redaktor wskazał na niski stolik przywalony odbitkami kolumn. - Materiał
idzie dzień pózniej.
- Nie ukaże się jutro?
- Pojutrze. Decyzja szefa.
Bob przejrzał wydruki stron, pokreślone czerwonym mazakiem. Znalazł tę, której
szukał, z wielkim tytułem: Sensacja! Victor Morgan wśród Ognistych Demonów! Syn
kandydata na senatora uczestniczy w pogromie! CZY ODDASZ GAOS NA OJCA
GANGSTERA?
Na fotografii, bardzo ostrej i w dużym zbliżeniu, widać było Victora kopiącego
skuloną na ziemi kobietę. Twarze pozostałych trzech Demonów były mniej czytelne. Victor
miał na sobie kurtkę z wizerunkiem diabła. Kopał z zajadłością. Na dalszym planie płonął
sklep, uciekali przerażeni ludzie.
- Kto przygotował to zdjęcie do druku? - zapytał Bob.
- Nasze fotolaboratorium. - Dyżurny redaktor zerknął na kolumnę podsuniętą mu
przez Boba, na inicjały Z. S. pod reprodukcją. - To Zbig Saff.
- Chciałbym zamienić z nim parę słów.
Dyżurny gdzieś zatelefonował.
- Jedenaste piętro, pokój 1108. Zbig czeka na ciebie.
Laborant, mały człowieczek w białym kitlu, zerknął na gazetową płachtę przyniesioną
przez Boba.
- Miałem z tym trochę zawracania głowy - powiedział. - Prosiłem o kliszę, ale nie
było, tylko odbitka. Zdjęcie trudniej obrobić.
- Mógłbym zobaczyć to zdjęcie? - poprosił Bob.
Laborant poszperał w szufladzie i dał mu fotografię z przyklejonym do niej paskiem
papieru, na którym widniały jakieś cyfry i symbole. Bob przyjrzał jej się z uwagą.
- Ciekawe - zauważył. - Jedna twarz jest wyrazna, a trzy pozostałe rozmazane.
Przecież to ta sama odległość od obiektywu.
Człowieczek zerknął na zdjęcie.
- Fakt - przytaknął. - Tamci są poruszeni. Ale chodzi przecież o tego. Pewnie stał
nieruchomo, kiedy błysnął flesz.
- Niezupełnie - powiedział Bob. - Twarz czytelna, reszta zamazana. Kiedy człowiek
się rusza, głowa nie może stać w miejscu.
Laborant jeszcze raz popatrzył na fotografię i roześmiał się.
- Coś w tym jest, chłopcze, ale nie moja sprawa. To amatorskie zdjęcie. A ja nie
jestem fotoreporterem, tylko technikiem.
- Czy mógłbym zatrzymać tę fotkę? - zapytał Bob.
- Tak. - Laborant spojrzał na pasek papieru z symbolami, przyklejony do zdjęcia, i
szybko poprawił się: - Nie. Oryginał do zwrotu.
Trudno, pomyślał Bob, ale mam przecież gazetową odbitkę. Na niej też widać, że
korpus się rusza, a głowa stoi.
Czekanie Jupe'a nie było daremne. Dochodziła dziewiąta wieczór, kiedy zobaczył
rudą wampirzycę zmierzającą w stronę Hadesu . Zagrodził jej drogę. Ulica była pusta,
zmierzch mglisty, kule latarń spowijał żółtawy opar.
- Cześć. - Jupe miał na sobie ten sam co wtedy drelichowy kombinezon. - Poznajesz?
Kupiłem od ciebie pamiątkową fotkę z zadymy Ognistych.
Ruda obrzuciła go obojętnym wzrokiem.
- Reklamacji nie przyjmuję - mruknęła.
- %7ładnych reklamacji - zapewnił Jupe. - Na odwrót. Chciałbym do albumu wszystkie
fotki, które wtedy napstrykałaś. Mam forsę.
- Ale ja nie mam już odbitek - rzuciła wampirzyca i chciała iść dalej.
Jupe przytrzymał ją za łokieć.
- Mogą być klisze - powiedział. - Film chyba ci został. Jak się jest kolekcjonerem,
człowiek chce mieć komplet.
- Film?... - Ruda zmarszczyła purpurowe, narysowane tuszem brwi. - Jeśli nie
wyrzuciłam... Zdaje się, że był w torbie. Wywalam śmieci.
- Sprawdz - poprosił Jupiter. - Odpaliłbym ci stówę.
Ruda stanęła pod latarnią i rozpoczęła szperanie w brezentowej przepaścistej torbie,
pełnej jakichś babskich rupieci - spinek, szminek, flakoników, papierowych chusteczek. Film
w plastikowej tubce znalazła dopiero na samym dnie, pod pękiem kluczy, wśród tytoniowych
okruchów.
- Ile, mówiłeś?
- Stówka.
- No to dasz dwie stówy.
Jupe dla porządku spróbował się potargować, lecz wampirzyca nie ustąpiła, więc
zapłacił jej dwieście dolarów, sprawdziwszy w świetle latarni, czy są to zdjęcia z Nocy
Ognistych Demonów. W hondzie sprawdził to jeszcze raz i odsapnął z satysfakcją.
Peter York nawet nie przeczuwał, że jest obserwowany. Zatrzymał dodge'a przed
jakimś pubem w bocznej uliczce i wszedł do środka. Sportowa honda stanęła kilka metrów
dalej. Pete także wszedł do pubu. Usiadł przy barze na wysokim stołku, plecami do Yorka.
Zamówił imbirowe piwo.
York na kogoś czekał. Raz po raz popatrywał na zegarek. W końcu doczekał się: dał
znak ręką nieogolonemu młodzieńcowi w kowbojskiej zamszowej kurtce z frędzlami, z
aparatem fotograficznym zawieszonym na szyi, który stanął w progu, rozglądając się dookoła.
Młodzieniec przysiadł się do Yorka, założył nogę na nogę.
- Polish vodka, Wyborowa - powiedział do barmanki. - Podwójna, z lodem, na koszt
tego pana.
- O co chodzi, Spine? - usłyszał Pete ściszony głos Yorka. - Miałeś do mnie nie
dzwonić.
Spine pokazał w uśmiechu spróchniałe zęby. Dwóch przednich brakowało.
- Sorry, szefie - powiedział, wypijając duszkiem podany przez barmankę trunek i
prosząc o następny. - Nie dokończyliśmy interesu.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]