[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Wyglądał upiornie w świetle gołej żarówki, wiszącej pod sufitem. Na chwilę zamarł w
bezruchu, po czym popchnął ciężkie drzwi, które zamknęły się z trzaskiem.
- Poczekaj! - Pete chwycił klamkę i pociągnął. Drzwi nawet me drgnęły.
- Zatrzymaj się! Wracaj! - krzyczał Pete.
- Oszczędzaj płuca - powstrzymał go Jupiter. - Strach nas stąd nie wypuści. Na pewno
nie teraz. A może nigdy!
ROZDZIAA 18
Wyswobodzeni
Bob obejrzał rygiel na wewnętrznej stronie drzwi.
- Na szczęście jest złamany! - zawołał.
- Moim zdaniem to nie żadne szczęście - powiedział Jupiter. - Strach zobaczył, że
wchodzimy do tunelu, uznał, że zbyt dużo wiemy, i wyłamał rygiel. Potem zwabił nas tutaj,
podpalając szmaty.
- Głupio, że daliśmy się nabrać, ale nie chciałem, by spalił się cały dom - stwierdził
Pete.
- Właśnie na to liczył strach - zauważył Jupiter. - A ściągnął nas do chłodni, bo jest
dobrze odizolowana od reszty pomieszczeń. Możemy do woli wrzeszczeć lub łomotać w
drzwi, a i tak nikt nie usłyszy.
- Nawet gdybyśmy bębnili w rury pod sufitem? - spytał Pete.
- Czyżby ten odgłos nie przeniósł się do innego pomieszczenia?
- Rury nie są połączone z resztą domu - powiedział Jupiter.
- Biegną po prostu do agregatu chłodniczego, który musi być gdzieś tu w pobliżu.
Dudnienie w rurach usłyszałby tylko ktoś, kto znalazłby się akurat niedaleko piwnicy.
Pete usiadł na podłodze.
- Czy strach na wróble nie wypuści nas stąd?
- Kogoś zaniepokoi nasza nieobecność i zacznie nas szukać - oznajmił pewnym
głosem Jupiter. - Zostawiliśmy na zewnątrz rowery, tuż obok samochodu panny Letycji. Musi
je zauważyć.
- Sądzisz, że tu przyjdzie? - wyraził powątpiewanie Bob. - Do piwnicy, gdzie gnieżdżą
się pająki?
- Nie, nie przyjdzie - odparł po krótkim namyśle Jupiter. - Nawet jeśli zobaczy
rowery, pomyśli, że jesteśmy z doktorem Woolleyem. A jeżeli to Burroughs lub jego żona
natrafią na nasze pojazdy... cóż, z pewnością nie możemy liczyć na ich pomoc.
Chłopcy siedzieli w milczeniu. Gęsta cisza przytłaczała ich, zdawała się tłumić myśli.
- Ciotka Matylda wpadnie na pomysł, gdzie jesteśmy - odezwał się w końcu Jupe. -
Przyśle po nas Hansa lub Konrada. Może również zadzwoni do komendanta Reynoldsa, a on
z pewnością domyśli się, że przebywamy w domu Radforda. Ale mogą upłynąć godziny...
Jupiter przerwał. Wszyscy Trzej Detektywi myśleli o tym samym: czy w chłodni nie
zabraknie powietrza, zanim ktokolwiek ich tam odnajdzie.
Czas wlókł się niemiłosiernie, powoli mijała godzina za godziną. Jupiterowi zaczęło
burczeć w brzuchu. Zastanawiał się, czy to zbliża się pora kolacji, czy też głód daje o sobie
znać dlatego, że nie zjadł lunchu.
Nagle chłopcy poczuli, że dom zadrżał w posadach.
- Co to było? - spytał przerażony Pete i usiadł wyprostowany.
- Pewnie małe trzęsienie ziemi - odparł Bob.
- Tego brakowało - mruknął Pete, osuwając się na ścianę. - Jakby nie dość było, że
siedzimy uwięzieni w pomieszczeniu pozbawionym dopływu powietrza, to jeszcze grozi nam
pogrzebanie żywcem.
Nadal nic się nie działo. Czas płynął, minuty zamieniały się w godziny.
- Czy tylko mi się wydaje, czy zaczyna pachnieć stęchlizną? - spytał w końcu Bob.
- To niemożliwe - odparł Jupiter. - Jesteśmy tu dopiero od...
- Przerwał i na chwilę wstrzymał oddech. - Co to było? - wyszeptał.
Chłopcy zaczęli nasłuchiwać.
- Ktoś w coś uderza - stwierdził Pete. Wstał i podszedł do drzwi.
- Hop, hop! - krzyknął. - Jesteśmy tutaj.
Zaczął walić pięścią w drzwi.
Jupiter zdjął but, wstał i, nie chcąc męczyć rąk, uderzał nim o drzwi. Krzyczał przy
tym najgłośniej, jak umiał, a koledzy mu pomagali.
W końcu ktoś otworzył drzwi chłodni. W progu stał wysoki mężczyzna z gęstymi,
siwymi włosami. Miał cerę ogorzałą od słońca, w twarzy dwie głębokie bruzdy, biegnące od
nosa do kącików ust. Letycja Radford trzymała go kurczowo za ramię.
- Dzięki Bogu, że jesteście! - powiedział z ulgą. - Domyśliłem się, że gdzieś tu was
znajdę. Widziałem, że przyjechaliście do tego domu, ale nie zauważyłem, byście go
opuszczali.
Jupiter uśmiechnął się szeroko i wyszedł na korytarz.
- Tajemniczy obserwator okazał się pożyteczny.
- Jaki tajemniczy obserwator? - zdziwiła się Letycja Radford. - To jest po prostu Ben
Agnier, nasz były konserwator basenu. Chciałabym, żeby mi ktoś powiedział, co tu się dzieje.
Gdzie są Burrouhgsowie? Kiedy obudziłam się z drzemki, zobaczyłam, że wszyscy gdzieś się
porozchodzili.
- Skoro Burroughs i jego żona odeszli, to znaczy, że skończyli tu już robotę -
powiedział Jupiter, wskazując tunel na końcu korytarza.
- Czyli o to im chodziło. - Agnier pokiwał głową. - O podkop.
- Do domu Mosby'ego - dodał Jupiter.
Włączył latarkę i ruszył tunelem, a inni tuż za nim.
- Poczekajcie! - krzyknęła Letycja Radford. - Nie zostawiajcie mnie samej!
- To niech się pani pospieszy! - ponaglił pannę Radford Agnier.
Letycja popędziła za Bobem, który jako ostatni wszedł do tunelu.
Nie było powodu, by zachowywać środki ostrożności, jednakże nikt się nie odezwał
ani słowem, dopóki nie dotarli do końca tunelu. Zobaczyli wielki otwór w betonowej ścianie,
która odgradzała podziemne przejście od piwnic domu Mosby'ego. W powietrzu utrzymywał
się gryzący odór.
- Użyli dynamitu - stwierdził Agnier. Na jego pociągłej, ogorzałej twarzy pojawił się
srogi grymas.
- Oczywiście! - zawołał Jupiter. - Kiedy siedzieliśmy zamknięci, poczuliśmy
eksplozję. Musiała mieć miejsce po piątej, kiedy strażnicy udali się do swoich domów.
Agnier wszedł przez otwór do podziemi domu Mosby'ego. Jupiter omiótł ściany
światłem latarki, by mężczyzna mógł odnalezć kontakt. Kiedy w piwnicy zrobiło się jasno,
przybysze zobaczyli jakieś paki, kocioł centralnego ogrzewania oraz skomplikowaną
maszynerię, dzięki której w muzeum panowała niezmienna temperatura. Agnier i chłopcy
szybko rozejrzeli się dokoła i w milczeniu poszli na górę. Blada jak płótno Letycja Radford
nie opuszczała ich ani na krok.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]