[ Pobierz całość w formacie PDF ]
liwej riposty zajęła się ogniskiem. Podmuchała w nie i doło
żyła trochę gałązek, zebranych wcześniej przez Zacharego.
On zaś przez moment mierzył ją morderczym spojrze
niem. I nagle parsknął śmiechem, co naprawdę ją zdumiało.
- Rzeczywiście był chuderlawy, prawda? Jeśli kiedykol
wiek dowiedzą się o tym incydencie ludzie z agencji, będą ze
mnie kpić do końca życia.
Kristin bardziej obchodziła terazniejszość.
- Co teraz zrobimy?
- Pójdziemy spać - odparł z ciężkim westchnieniem. -
A jutro pomaszerujemy dalej.
- Z tymi plecakami, które ważą tonę?
- Masz lepszy pomysł?
- Nie - mruknęła, przygnębiona wizją wielokilometro
wej wędrówki po górach. Nie zdjąwszy sukni, wślizgnęła się
do śpiwora. - Pokonanie tej trasy pieszo zajmie dużo więcej
czasu niż konno. Wystarczy nam jedzenia?
- Prawdopodobnie nie. - Zachary nie położył się obok
niej, tylko usiadł przy ogniu i wlepił wzrok w tańczące pło
mienie. - Spróbuj zasnąć, księżniczko. Musisz dobrze wypo
cząć, bo czeka nas trudny dzień.
Okazało się, że miał rację.
Rano Kristin wzięła szybką kąpiel w ciepłym jeziorku
i ubrała się w to samo co wczoraj - dżinsy i podkoszulek.
Pózniej z przyjemnością wypiła zaparzoną przez Zacharego
kawÄ™. WziÄ…wszy pod uwagÄ™ sytuacjÄ™ i zatrucie jagodami,
nawet się nie dziwiła, że nie ma apetytu na śniadanie.
Zachary pomógł jej przytroczyć plecak i ruszyli w dalszą
drogę. Kristin nigdy nie chodziła na piesze wycieczki, toteż
początkowo maszerowała, wesoło podśpiewując. Wielu ludzi
uważało j ą za rozpieszczoną panienkę z wyższych sfer, nawy
kłą do życia w luksusie. Wiedziała, że właśnie tak zawsze
myślał o niej ojciec i Zachary. Teraz mogła więc im udowod
nić, że zle ją ocenili. W jej smukłym ciele krył się duch
nieustraszonego podróżnika.
Wkrótce zaczęli się wspinać.
Najpierw trochę zwolniła, ale po przejściu stu metrów
w górę stromego zbocza usiadła na leżącym pniu i ukryła
twarz w dłoniach.
Zachary szedł przodem, toteż dopiero po chwili zoriento
wał się, że Kristin nie idzie za nim, i przystanął.
- Co się stało?! - zawołał rozjątrzonym głosem starszego
brata, któremu rodzice kazali zabrać młodsze, bezradne ro
dzeństwo na najeżoną trudnościami wyprawę.
Walcząc z przytłaczającym barki ciężarem plecaka, Kri
stin niezgrabnie podniosła się z pniaka.
- Nic. Po prostu chciałam złapać oddech - zaszczebiotała
radośnie. Miała nadzieję, że Zachary da się nabrać na jej
beztroski ton. Ostatnią rzeczą, jakiej teraz pragnęła, były
kpiny.
- Musimy iść dalej - oświadczył krótko, odwrócił się i ru
szył przed siebie. Kristin potulnie podreptała za nim.
Następnym wyzwaniem okazała się wąska, kamienista
ścieżka, prowadząca wzdłuż wysokiej stromizny.
Na widok zagrożenia Kristin straciła odwagę. Wijąca się
przy skalnej ścianie dróżka wydawała się o wiele za wąska,
aby można po niej przejść. A na dnie rozpadliny leżały
ogromne głazy.
Kristin natychmiast wyobraziła sobie, że oboje z Zacha-
rym spadają w dół - z wiadomym skutkiem.
Zachary musiał zauważyć malujący się na jej twarzy
strach.
- Uszy do góry, księżniczko - powiedział łagodnie i po
łożył dłoń na jej ramieniu. - Damy sobie radę. Trzymaj mnie
z tyłu za pasek i nie patrz w dół.
Odetchnęła głęboko jeden raz, potem drugi. Musiała
wziąć się w garść. Obecnie, gdy stracili konie, nie mogli
pozwolić sobie na stratę czasu. Drżącą ręką ujęła pasek Za-
charego i mocno zacisnęła palce.
Zaczęli powoli posuwać się naprzód. Kristin starała sienie
patrzeć ani w prawo, ani w lewo, ani tym bardziej w dół.
Utkwiła spojrzenie w karku Zacharego, w miejscu, gdzie wi
jące się końce kasztanowych włosów zachodziły na opaloną
szyjÄ™.
Stawiała małe kroki, uważnie badając stopami niepewny
grunt. Lecz mimo tych wszystkich środków ostrożności nagle
potknęła się na kamieniu. Zcieżka w ułamku sekundy uciekła
spod nóg.
Kristin wrzasnęła ze strachu. Nadal wczepiona w pasek
Zacharego zawisła nad przepaścią. Szaleńczo machała noga
mi, usiłując znalezć dla nich oparcie.
W całkiem niepojęty dla niej sposób Zachary jakimś cu
dem zdołał zachować równowagę. Kristin poczuła, że chwyta
jÄ… za ramiÄ™.
- Nic ci nie jest? - spytał, gdy wciągnął ją na ścieżkę.
Z zaciśniętymi powiekami przywarła do skalnej ściany, usi
łując pokonać obezwładniające przerażenie.
- Moje kolano - szepnęła ledwie dosłyszalnie. - Chyba je
sobie rozbiłam.
Zachary sprawnie uwolnił Kristin od plecaka.
- Posłuchaj - powiedział spokojnym, opanowanym to
nem. - Chcę, żebyś została dokładnie w tym miejscu. Ja wez
mę twój plecak i przeniosę go na drugą stronę. Pózniej naty
chmiast do ciebie wrócę i pomogę ci pokonać ten trudny
odcinek. Zgoda?
Przełknęła ślinę i twierdząco kiwnęła głową, ale nie otwo
rzyła oczu. Bała się, że na widok tych okropnych wielkich
głazów, które tylko czekają, aby pogruchotać jej kości, wpad
nie w panikę i wszystko będzie stracone.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]