[ Pobierz całość w formacie PDF ]

się denerwować. Przecież do niczego się nie
zobowiązywaliśmy. Nawet nie powiedzieliśmy sobie... Chodzi
o to, że nie jestem nawet pewna, czy oboje jesteśmy... Chcę
powiedzieć, że... - Urywa i spogląda na Johnny'ego. -
Przydałaby mi się jakaś pomoc - wyznaje z rozpaczą.
Musicie zrozumieć, że na dzwięk słowa  zobowiązania"
mój syn dostaje duszności. W jego mniemaniu rozmowa
zbacza na bardzo niebezpieczne tory, więc postanawia przejąć
kontrolę nad sytuacją, zanim dojdzie do katastrofy.
- Może powinniśmy wyskoczyć gdzieś do kina, pózniej
napić się kawy i wtedy pogadać, co? - proponuje z nadzieją. -
Grają dzisiaj coś dobrego?
- La Stradę - odpowiada Vicki zmęczonym głosem.
- Hej, to film Felliniego, no nie? Uwielbiam filmy
Felliniego. No chodz, idziemy.
Vicki siedzi nieruchomo przez kilka minut, aż wreszcie
godzi się z tym, co nieuchronne, wstaje i idzie po płaszcz.
Znacznie pózniej, kiedy leżą obok siebie w łóżku, oboje
tylko wpatrują się w sufit. Z miny Johnny'ego wnioskuję, że
wpada w lekką panikę, jakby zastanawiał się, czy to nie jest
dobry moment na to, aby odejść w siną dal, póki jeszcze ma
szansę. Bierze kilka głębokich oddechów i jakoś się uspokaja.
Wie, że jeśli zostanie tutaj dostatecznie długo, to przestanie go
skręcać w żołądku i straci ochotę na ucieczkę, przynajmniej
tej nocy
Vicki wydaje się równie oszołomiona i zdezorientowana
jak Johnny, leży nieruchomo i szeroko otwartymi oczami
wpatruje się w przestrzeń. Trzeba zrozumieć, przez co
przechodzi. Chodzi mi o to, że niektórzy ludzie zwyczajnie
przeskakują z jednego związku do drugiego i nigdy nie
zastanawiają się nad tym, co robią, z kim i dlaczego. Vicki do
nich nie należy, choć mogłoby się wydawać inaczej. Z jej
punktu widzenia wszystko ma znaczenie w perspektywie
kosmicznej. Pamiętam, że kiedyś siedzieliśmy razem w jej
salonie i przez okno wpadła mucha. Wstałem, zwinąłem
gazetę i trzasnąłem muchę jak należy, a Vicki strasznie się
zdenerwowała. Zapytała mnie, dlaczego musiałem ją zabić i
wygłosiła swoją teorię, zgodnie z którą wszystkie żyjące
stworzenia znalazły się tutaj po to, żeby uczyć się od siebie
nawzajem, bez względu na to, czy są duże, czy małe. Nie
rozbawiło jej moje wyjaśnienie, że ta mała istota właśnie się
nauczyła, że nie wolno wlatywać przez otwarte okna. Teraz
Vicki nagle siada, podciąga kolana pod brodę i zaczyna lekko
się kołysać w przód i w tył.
- Darmowa nauka - mówi zamyślona. - Jak dla dzieci
pracowników naukowych.
- Ze co?
- Nic takiego. Właśnie przyszła mi do głowy pewna
bardzo dziwna myśl.
- Powiedz, jaka. - Johnny siada obok niej.
- Nie, to naprawdę nic takiego. Myślałam o tym, co mi
powiedziałeś któregoś wieczoru: że uczę cię za darmo, więc
dostajesz wszystko gratis, a inni studenci muszą płacić.
- Co w tym dziwnego?
- Nie o to chodzi. - Vicki sprawia wrażenie trochę
zmieszanej. - Mam na myśli co innego.
- No już - zachęca ją Johnny. - Powiedz mi.
- Ale to jest trochę dziwaczne. Nie wiem, czy będziesz
miał ochotę tego słuchać.
- Na pewno będę. Mów. Vicki się wzdryga.
- Myślałam o królu Edypie - wyznaje w końcu. Johnny
momentalnie chowa się pod kołdrą.
- Rety. Moglibyśmy zostawić pana Eda w spokoju? -
Bierze głęboki oddech i zamyka oczy. - A właściwie jak się
kończy ta jego historia? Ma szczęśliwe zakończenie?
- Wyłupuje sobie oczy i przez resztę życia ślepy wędruje
po świecie.
- No to super - mamrocze Johnny.
Vicki kładzie się obok niego i przez dłuższy czas żadne z
nich nie wypowiada ani słowa.
- Co się dzieje, Johnny? - pyta w końcu z irytacją. - Co
my wyprawiamy?
- Bo ja wiem. Ale myślę, że lepiej to robić, jak nie robić.
Vicki sięga do lampy na stoliku przy łóżku.
- Niż nie robić - mówi z naciskiem i gasi światło.
Dobranoc, chłopcze.
ROZDZIAA dwudziesty siódmy
No dobrze, nadszedł czas, żebym wziął się do roboty.
Odkąd kopnąłem w kalendarz, pętałem się w pobliżu,
obserwując świat, ale nie robiłem nic, aby komuś pomóc. Po
śmierci człowiek dowiaduje się między innymi, że nawet trup
nie może sobie odpuścić i przez resztę wieczności tylko
biernie patrzeć. Jeśli będziecie łazili, gdzie popadnie, i
podglądali, to prędzej czy pózniej On zechce, żebyście zrobili
coś konstruktywnego, bylebyście nie wchodzili w bezpośredni
kontakt z żywymi. Trzeba zatem wykazać się odrobiną
pomysłowości, ale jest mnóstwo sposobów na to, żeby
osiągnąć cel. To prawie tak, jakbyście byli dziećmi, dorastali i
uczyli się, co robić, aby był z was pożytek dla reszty
ludzkości. Mniej więcej tak jest tutaj. Zycie to jedna wielka
lekcja, nawet kiedy jest się martwym.
Johnny'emu śni się właśnie dinozaur, typowy tyranozaur,
którego kiedyś zdarzyło mu się zobaczyć w telewizji. Ten
jednak jest całkiem żywy, realistyczny i na dodatek stoi tuż za
oknem jego pokoju.
Johnny wstaje, rozsuwa zasłony przy łóżku i wygląda na
zewnątrz. Stoi tam to bydlę, wielkie jak stodoła, pysk ocieka
mu krwią, krótkie, ale potężne i grozne łapy podrygują z
wściekłości, i nagle dinozaur zaczyna ryczeć tak głośno, że
pękają bębenki. Wystarczy jeden rzut oka na potwora, żeby
wiedzieć, co się święci, więc Johnny wskakuje z powrotem do
łóżka i chowa głowę pod kołdrą.
Teraz zadaje sobie pytanie, dlaczego nie uciekł, kiedy
nadarzała się okazja. Słyszał, jak bestia idzie po niego, ciężko
stawia łapy, ryczy, a po drodze rozwala wszystko w mieście.
Powinien był się zmyć, póki miał czas.
Teraz jest już jednak za pózno, bo to przecież sen.
Dinozaur za oknem wydaje mrożący krew w żyłach ryk, a
w Johnnym stopniowo narasta pierwotny strach. Najpierw
odczuwa go w żołądku, a potem lęk nagle otacza go ze
wszystkich stron, zupełnie jakby do jego ciała przylgnęło
milion lodowatych macek. Górę bierze nowe uczucie: panika.
Każda cząstka jego osoby, od rozgorączkowanego mózgu do
dużego palca u nogi, krzyczy jednym głosem:
- Uciekaj, głupi bęcwale!
Ale on nie może uciec. Za wszelką cenę usiłuje wstać, lecz
przez cały czas tkwi w miejscu jak skamielina. Dinozaur
znowu ryczy, tak donośnie, że Johnny'emu zapiera dech w
piersiach. Wie, że już za chwilę stwór wetknie łeb przez okno
i pożre go w całości. Johnny trzęsie się jak galareta, zwinięty
w kłębek pod kołdrą, modląc się, żeby koniec przyszedł
szybko.
Koniec jednak nie nadchodzi, a przynajmniej nie taki,
jakiego się spodziewał. Johnny otwiera oczy i nasłuchuje w
ciemności, ale nie słyszy nic, ani dinozaura, ani brzęku
rozbijanej szyby. Kładzie głowę z powrotem na poduszkę i
wpatruje się w sufit.
- Cholerny koszmar - mamrocze.
Vicki leży obok niego, a jej piersi miarowo unoszą się i [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kucharkazen.opx.pl