[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Melissa.
- Zabierz ode mnie swoje wstrętne łapska, bo inaczej mój krzyk
usłyszą wszyscy szacowni obywatele tego wspaniałego miasta.
- Nigdy nie wybaczę sobie tej chwili słabości, kiedy pozwoliłam ci
przyjechać tu razem z nami - zasyczała Natalie, kiedy Melissa
przechodziła obok.
Idąc po schodach do swego pokoju, usłyszała jeszcze, jak tamta
obwinia ją przed Jeremym o zły wpływ na jej córkę.
Melissa naprawdę miała ochotę wybuchnąć histerycznym
krzykiem. Ale tylko rzuciła się na łóżko z pobladłą twarzą i
płonącymi gorączką oczami.
87
RS
ROZDZIAA DZIEWITY
Musiała pomimo wszystko zapaść w coś w rodzaju płytkiej,
niespokojnej drzemki, gdyż obudziło ją, mokrą od potu, pukanie do
drzwi.
- To ja, Brian. - Wszedł i usiadł przy niej na łóżku.
- Jak się czujesz?
- Wprost fantastycznie.
Ujął ją za rękę i całował każdy opuszek jej palców. Ale kiedy
zbliżył się wargami do jej twarzy, odwróciła głowę.
- No, tak - rzekł wstając. - Wiedziałem, że ten drań prędzej czy
pózniej unieszczęśliwi cię. Pójdę i zamaluję go tak, że zobaczy
wszystkie gwiazdy.
- Daj spokój, Brian. To nic nie pomoże.
Bratu Natalie z pewnością nie brakowało siły, lecz Jeremy również
nie zaliczał się do zawodników wagi piórkowej. Który z nich
znalazłby się na deskach, pozostawało co najmniej kwestią otwartą.
- Pomoże na pewno mi samemu - upierał się.
- Przecież tu, w Sandgate, jestem za ciebie w pewnym stopniu
odpowiedzialny.
- Przypominaj mi zatem, żebym zawsze zabierała ze sobą kij w
celach samoobrony.
Uśmiechnął się, ale zaraz na powrót jego twarz przybrała wyraz
powagi.
- Myślę, że powinnaś wrócić do Albany.
- Nie.
- Dlaczego? Będę opiekował się twoją siostrą. A kiedy ten koszmar
się skończy, spotkamy się i zaczniemy wszystko od początku, jakby
nie było Sandgate, Yorka i całego tego udawania. Co ty na to?
Albany. Dom. Tętniące życiem ulice. Zakupy. Nawet pan Lowell i
jego górnolotne przemowy. To brzmiało zachęcająco, lecz człowiek
nigdy nie jest dostatecznie wolny, by nie musiał się liczyć z żadnymi
uwarunkowaniami.
88
RS
- Przed piątkowym recitalem nie mogę wyjechać. Arlene nie
wybaczyłaby mi tego.
Spojrzał w sufit z wyrazem bezsilności w oczach.
- Kiedy przestaniesz myśleć o swojej siostrze i zaczniesz myśleć
o...?
- Brian, proszę!
- W porządku. - Podniósł rękę, przyznając się do porażki. - Mam
inny pomysł. Skrzywiła się.
- %7ładnych nowych pomysłów.
- Wybierzmy się na tę całodniową wycieczkę, na którą już raz cię
zapraszałem. Przy okazji zaoszczędzi ci to widoku Nat.
- I narazi na ponowny atak wściekłości z jej strony, tym razem z
twego powodu.
- Nie musimy wyruszać razem. Możemy spotkać się w jakimś
umówionym miejscu. Co o tym sądzisz?
Ukląkł przy jej łóżku.
- Pozwól mi chwilę pomyśleć.
Gdyby cały jutrzejszy dzień miała wypełniony, pozostałby tylko
piątek z rewią mody i wieczornym koncertem. Pózniej byłaby wolna
i mogłaby wracać do Albany. Jedyny szkopuł tkwił w tym, jak Brian
sobie wyobraża ten wspólnie spędzony dzień.
- Będziemy po prostu parą dobrych przyjaciół, którym zachciało
się turystyki - rzekł, jakby czytając w jej myślach.
Skinęła głową.
- Pomysł pozostawania przez tyle godzin z dala od twojej
szanownej siostrzyczki wydaje mi się nie do odrzucenia.
- Pięknie. W takim razie spotkamy się rano na plaży poniżej
restauracji  Sea View". A teraz, jeśli pozwolisz, zrobię ci masaż.
Wyglądasz na strasznie napiętą.
W spojrzeniu Briana, którym prześlizgnął się po jej ciele, nie było
bynajmniej braterskich uczuć.
- Myślę, że bardziej od masażu potrzebuję snu.
- Zapewniano mnie, że moje dotknięcie działa wręcz magicznie.
- Nie, dziękuję.
89
RS
Trzepnął się dłonią po udzie.
- No cóż, widzę, że nie mam szans.
- Dobranoc, Brian - powiedziała, osłaniając dłonią ziewnięcie.
- Czyli że mam pójść sobie?
- Jestem śmiertelnie zmęczona.
- Rozumiem. A więc do zobaczenia jutro o dziesiątej.
Spała bardzo zle, budząc się niemal co godzina i stwierdzając, że
ciągle noc okrywa ziemię. Aż wreszcie jasny promień, który wpadł
do pokoju przez szparę w zasłonie, powiedział jej, że musi wstawać i
szykować się do wyjścia. Zdecydowała, że przed spotkaniem z
Brianem wpadnie jeszcze do chaty Eliego. Była to bodaj ostatnia
okazja, by pożegnać się z ptasim doktorem i jego pacjentem
Murphym.
Wykąpała się, ubrała i uczesała w pośpiechu, dyktowanym
bardziej jej wewnętrznym nastrojem niż jakąś koniecznością. Kiedy
schodziła po schodach, rozległ się głos kukułki, niemal przerazliwy
w porannej ciszy domu. Melissa wzdrygnęła się, ale nie krzyknęła.
Podłoga nie zaskrzypiała pod jej stopami. Drzwi nie trzasnęły przy
zamykaniu. Na razie wszystko szło jak z płatka.
Eli powitał ją na progu swojej chaty, jak gdyby oczekiwał jej, a ona
haniebnie się spózniła. Ktoś właśnie przyniósł mu pokaleczoną przez
kota gajówkę i nowy pacjent wymagał od niego całkowitego
skupienia. Melissa tymczasem zabrała się do porządkowania klatek.
Pragnęła poczuć się pożyteczną, a poza tym praca odciągała od
rozczulania się nad własną osobą.
Kiedy więc Melissa wymiatała odchody, sypała ziarno i napełniała
pojemniki wodą, EU przemywał gajówce rany i smarował je maścią.
Skończyli prawie równocześnie i z poczuciem dobrze spełnionego
obowiązku zasiedli do herbaty z ziółek i maślanych bułeczek.
- Wydobrzeje - powiedział Eli, wskazując ruchem głowy na
kartonowe pudło, gdzie na posłaniu z liści leżał ranny ptak. -
Nazwałem go Tracy. Imię to! oznacza  ten, który dzielnie walczy".
Melissa poza tym dowiedziała się, że Murphy był już po
pierwszych próbach latania w obrębie kuchni i czekał na
90
RS
wypuszczenie na wolność. Mimo że tego całą duszą pragnęła i
niecierpliwie na tę chwilę czekała, nagle przestraszyła się myśli o
wszystkich niebezpieczeństwach, jakie czekały na niego poza
ścianami ptasiego lazaretu.
- Tak, wiem. Wiatry, deszcze, inne ptaki. I przede wszystkim
ludzie, jego najgorsi wrogowie. Ale Murphy jest wolnym
stworzeniem i trzymanie go tutaj byłoby dla niego najsroższą
męczarnią. Gdybym nie przeznaczył go dla Illony, już byś go dzisiaj
pewnie nie zobaczyła.
- Czy chcesz oba ptaki wypuścić razem?
- Tak. Murphy zresztą dokonał własnego wyboru, a ja mu tylko w
tym pomagam.
- A jeśli w przypadku Illony nie można mówić o żadnym
zaangażowaniu?
Eli, głuchy na sarkastyczny ton głosu Melissy, pociągnął głęboki
łyk herbaty i odparł z powagą:
- O tej damulce trudno cokolwiek pewnego powiedzieć. Jest
nieśmiała, a zarazem ma w sobie coś z kokietki. Mam tylko nadzieję,
że odwzajemnia uczucia Murphy'ego. Zresztą, jeśli pojutrze będzie
ładna pogoda, przekonamy się o tym. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kucharkazen.opx.pl