[ Pobierz całość w formacie PDF ]
się wyludni, wystawiając nas bezlitośnie na widok publiczny.
- Sarra - zasyczałam. - Musimy natychmiast odjechać.
Obie wzięłyśmy chłopca za ręce, pośpiesznie prowadząc go do samochodu. Ponieważ
wyraznie się opierał, praktycznie unosiłyśmy Tarika,
79
po czym wepchnęłyśmy go na tylne siedzenie. Szybko wsiadłyśmy, Sar-ra wrzuciła
bieg i ruszyła w stronę bramy. Na nieszczęście inne samochody próbowały odjechać
w tym samym czasie, toteż musiałyśmy się włączyć do kolejki, z wolna posuwając
się do przodu. Wstrzymywałam oddech, spodziewając się w każdej chwili dzwięku
alarmu i biegnącego ku nam ochroniarza. Kiedy przejeżdżałyśmy przez bramę,
pochyliłam Ta-rika i przykryłam go bluzką, która leżała na tylnym siedzeniu.
Strażnicy ledwie na nas spojrzeli. Niebawem wyjechałyśmy na główną drogę. Udało
nam się!
Oddalając się od szkoły, mogłyśmy wreszcie odetchnąć. Trzeba było podsumować
naszą sytuację. TT był bardzo nieszczęśliwy i wciąż powtarzał, że powinien wrócić
do domu. Sarra nie chciała nawet tego słuchać, mówiąc mu, że poleci z nią do Anglii.
Zapewniała go, że będzie mu miło zobaczyć dziadka i rodzeństwo, ale jej
wyjaśnienia nie rozwiały jego niepokoju. Wyglądał na przestraszonego i czuł się
nieswojo, siedząc z nami w samochodzie.
Sarra podała mi swój telefon komórkowy i poprosiła, żebym zadzwoniła do jej ojca.
- Słuchaj, TT - powiedziała wesoło - czy nie chciałbyś zamienić paru słów ze swoim
dziadkiem? Bardzo by się ucieszył, gdyby cię usłyszał...
Chłopiec odbył z dziadkiem krótką rozmowę, ale szczerze mówiąc nie odniosłam
wrażenia, by poprawiło mu to nastrój. Usiadł nadąsany na tylnym siedzeniu, a
następnie poprosił o swoją grę, którą Sarra przezornie wzięła ze sobą, pragnąc dodać
mu otuchy. Gra wkrótce go pochłonęła, co dało nam czas na zastanowienie się nad
sytuacją.
Czułam się wyjątkowo niekomfortowo na myśl o tym, co zrobiłam. Zazwyczaj, kiedy
przeprowadzałam podobne akcje uwolnienia, dzieci na widok dawno nie oglądanych
matek reagowały spontanicznie wielką radością. Wpadały po prostu w ich ramiona i
robiły to, co im sugerowano, bez zadawania zbędnych pytań. Byłam zaskoczona
widocznym brakiem serdeczności pomiędzy Sarrą a Tarikiem. Przekonywała mnie,
że syn czuł się w Dubaju bardzo nieszczęśliwy, tymczasem prawda wydawała się
zupełnie inna. Ujawniał niezadowolenie od pierwszych chwil, kiedy został zabrany
ze szkoły i spod opieki swego ochraniarza. Wydawał się ogromnie zmartwiony tym,
co powie jego tata.
Fakt, że musiałyśmy obchodzić się z nim obcesowo, wpychając go siłą do
samochodu, niepokoił mnie. Czułam, jakbyśmy zabierały chłopca wbrew jego woli.
Od czasu do czasu gazety opisywały mnie jako zawodową porywaczkę", z czym
nigdy się nie zgadzałam. Uważam się za
80
osobę, która jedynie umożliwia matkom odzyskanie utraconych dzieci wówczas,
kiedy zostały siłą od nich zabrane, wbrew swojej woli. Tym razem czyn, którego
właśnie dokonałyśmy, bardziej jednak przypominał porwanie. Stąd rodził się mój
niepokój.
Było zdecydowanie za "pózno na tego typu rozterki. Miałyśmy dziecko na tylnym
siedzeniu samochodu i nie ulegało wątpliwości, że tutejsze władze zakwalifikują
nasze działanie jako czyn karalny, zwłaszcza gdy wezmie się pod uwagę potęgę i
wpływy rodziny Al-Habtur. Prom do Iraku z Port Raszid miał odpłynąć dopiero po
południu. Zaczynałam się coraz bardziej denerwować na myśl, że będę musiała tak
długo czekać -byłoby to ryzykowne szczególnie w wypadku, gdyby został wszczęty
alarm i władze rozpoczęłyby poszukiwania.
Zadzwoniłam do Mahmuda po radę.
- Myślę, że nie powinnyśmy się tu kręcić, czekając na prom - powiedziałam mu. -
Może lepiej byłoby udać się do Kataru i stamtąd do Iraku. Przynajmniej miałabym
wrażenie posuwania się do przodu.
Mahmud zwrócił mi uwagę, że chcąc dojechać do Kataru, najpierw będziemy
musiały przemierzyć terytorium Arabii Saudyjskiej. Tak nagła zmiana planów niosła
ze sobą pewne niebezpieczeństwo, ale nie widziałam innej możliwości. Nie
mogłybyśmy kręcić się wokół Port Raszid przez kilka godzin z opierającym się
dzieckiem, nie zwracając na siebie niczyjej uwagi. Czułam, że byłoby to zbyt duże
ryzyko.
Podzieliłam się z Sarrą moimi przemyśleniami. Postanowiłyśmy pojechać do Iraku
wzdłuż drogi nadmorskiej przez Katar. W ten sposób będziemy przynajmniej w
drodze, co oznaczało krok do przodu. Udałyśmy się do Hiltona, aby zabrać bagaże i
opłacić rachunek. Następnie wróciłyśmy na pustynną autostradę, zmierzając do
granicy saudyjskiej. Tarik przestał się odzywać, bawiąc się swoją grą i patrząc przez
okno. Coś niedobrego wisiało w powietrzu.
Zrobiłyśmy przerwę na toaletę tuż przed kontrolą graniczną. Zauważyłam kierowcę
ciężarówki, który siedział w cieniu i odpoczywał. Podeszłam do niego i zaczęłam
swobodną rozmowę.
- Dzień dobry - odezwałam się po arabsku. - Ile czasu będziemy jechać stąd do
Kataru?
Kierowca spojrzał na nasz samochód, w którym Sarra rozprostowywała nogi.
Ponieważ nie widział w pobliżu nikogo oprócz niej, zrobił zdziwioną minę i zapytał:
- A gdzie jest wasz kierowca? Roześmiałam się jak idiotka i powiedziałam:
81
- To ona.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]