[ Pobierz całość w formacie PDF ]
nością odznaka Jake'a wystarczyła, żeby maszynista zatrzy-
mał pociąg.
Emily chwyciła torbę i pelerynę i ruszyła wzdłuż przej-
ścia. Potrąciła torbą jakąś kobietę. W następnej sekundzie ze
swego siedzenia wychyliło się jakieś dziecko. Musiała zacze-
kać, aż matka każe mu się cofnąć.
Co będzie, jeżeli pociąg tylko zwolni, ale nie przystanie?
Podbiegła do drzwi. Pociąg jechał teraz powoli. Spojrzała
w dół i zobaczyła ziemię uciekającą spod stóp. Wolniej, wol-
niej, modliła się.
Będzie tak jak wtedy, gdy skakała ze strychu na siano.
No tak, tylko że wtedy skakała w miękką stertę. A strych
się nie ruszał.
A poza tym na dole czekał na nią Jake.
No tak, Jake.
Pociąg zwolnił. Jechał teraz bardzo powoli. Emily wyrzu-
ciła torbę i pelerynę. Szepcząc modlitwę, zrobiła krok
w przód.
Ziemia podskoczyła. Jej stopy spotkały się z nią prędzej,
niż się spodziewała. Emily potoczyła się tak jak wtedy, gdy
koń zrzucił ją z grzbietu. Dziecko! Przycisnęła brzuch
dłońmi. Nie czuła w środku żadnego bólu. Nabrała pewno-
ści, że nic jej się nie stało. No, może najwyżej trochę się
potłukła.
Pociąg przyspieszył i zostawił ją w tyle. Jake stał po prze-
ciwnej stronie torów, otrzepując kapelusz z kurzu. Na jego
widok Emily poczuła ulgę. Dopiero teraz przyszło jej do gło-
wy, że Jake mógł nie wysiąść z pociągu, a ona mogła znalezć
się sama, całkiem opuszczona, w obcej okolicy.
Emily wstała i patrzyła, jak Jake wkłada kapelusz. Zrobił
dwa duże kroki, podniósł swoje torby i zarzucił je sobie na
ramię, a potem zrobił dwa następne w stronę Americus i na-
gle zauważył torbę Emily. Znieruchomiał na chwilę, a jej się
wydało, że z jego gardła wydobył się stłumiony krzyk.
- Jake! - zawołała.
Odwrócił się błyskawicznie.
- Nie chciałam cię przestraszyć - powiedziała.
- A co chciałaś zrobić?
Czuła się winna, że zdradziła jego obecność Ansonowi. A
równocześnie odczuwała ulgę i zadowolenie, widząc go po
drugiej stronie torów. A potem, gdy się przekonała, że on się
o nią martwi, zalała ją fala radości. Zaczynała zapominać, ja
ki ma ceł. Otrzepała spódnicę z kurzu.
- Zcigasz Ansona - powiedziała. - Będę ci towarzyszyć.
Jake pokręcił głową.
- Dlaczego po prostu nie wysiadlaÅ› razem z nim?
Wyprostowała się dumnie.
- Moim zadaniem było zatrzymać cię w pociągu.
Wziął się pod boki i przyjrzał jej się uważnie. Nie spodo-
bało jej się to. Minęła go i podeszła do leżącej na ziemi pe-
leryny. Zimne powietrze, a może i jego wzrok sprawiły, że
zadrżała.
- A kiedy ci się to nie udało, postanowiłaś przyczepić się
do mnie i opóznić pościg, tak?
W rzeczywistości wcale o tym nie pomyślała, chociaż
powinna tak zrobić. Otrzepała pelerynę i zarzuciła ją na
ramiona.
- Nie mogę ci ufać. Jeżeli dogonisz Ansona, możesz z za-
zdrości zrobić mu krzywdę.
Było to poważne oskarżenie i Emily spodziewała się, że
Jake zaprzeczy. Jednak nie usłyszała zaprzeczenia. Jake po-
wiedział tylko:
- Chytra jesteÅ›.
I minÄ…Å‚ jÄ….
Podszedł do jej torby podniósł ją, a potem odwrócił się,
wyciągając rękę.
- Idziemy?
Znajdowali się w szerokiej dolinie. Nagie drzewa rosły tu
wzdłuż potoków i prawie zasłaniały wzgórza widoczne
w oddali. Na prawo drzewa rosły gęściej, co świadczyło
o tym, że tędy płynie rzeka. Emily szukała wzrokiem jakiejś
farmy, ale nie spostrzegła żadnych domów, choć były tu pola
uprawne.
- Czy wrócimy do Americus piechotą? To chyba z pięć
mil!
- A więc twoje codzienne spacery na coś ci się przydadzą.
Masz wprawÄ™ w marszach, prawda?
Wciąż czekał, by się do niego przyłączyła. Uczyniła to
z ociąganiem. Objął ją i tak ruszyli przez prerię wzdłuż
torów.
A więc zrobiła topo raz drugi- Po raz drugi skoczyła -
tym razem w sensie dosłownym - zanim zdążyła się zasta-
nowić. Zrobiła to, lecz cóż innego jej pozostawało? Nie mog-
ła przecież po prostu wrócić do domu, tak jak sugerował
Jake. Gdy opuścił pociąg mogła pojechać do Denver. Bała
się jednak, że Anson nigdy się tam z nią nie spotka.
Szła pogrążona w z adumie i po pewnym czasie złapała się
na tym, że się uśmiecha.
- Zaskoczyłam cię.-, prawda? Tym skokiem z pociągu.
- %7ładen twój postępek nie może mnie zaskoczyć.
- Może i nie. A jednak zaskoczył.
- Tylko na moment.
Szli dalej w milczeniu. Emily wpatrywała się w nierówny
grunt pod nogami. Każdy krok sprawiał jej trudność. Po noc-
nym marszu mięśnie nóg miała zmęczone i sztywne. A ból
pięty wskazywał na to, że pękł pęcherz, którego się wtedy
nabawiła.
- Wydaje mi się, że coś słyszę. W pobliżu musi być droga
- powiedział Jake.
Do uszu Emily także dobiegały jakieś dzwięki. Z tyłu, zza
ich pleców. Przypominały odgłosy walki kogutów.
Jake zmusił ją, by przypadła do ziemi w chwili, gdy spo-
między drzew wyjechał wóz.
- Zpiewają - szepnęła, zakrywając sobie usta dłonią i tłu-
miąc śmiech.
- Są pijani - poprawił ja Jake.
- Mogliby nas podwiezć!
Chciała wstać, ale Jake przyciągnął ją do ziemi.
- Mnie mogliby podwiezć. Ale nie ciebie. Ty nie poje-
dziesz wozem pełnym pijaków.
- Przecież nie zostawisz mnie tutaj?
- Oczywiście że nie!
Najwyrazniej go obraziła.
Po chwili Emily zaryzykowała i spojrzała w stronę wozu.
Droga biegła w pewnej odległości, a ona z dołu widziała
ponad wysoką trawą tylko głowy jadących. Nic nie wskazy-
wało na to, że ci ludzie zauważą ją i Jake'a. Robili bowiem
tyle hałasu, że mogliby zagłuszyć atakujących Indian.
- Możemy usiąść wygodnie. I tak nas nie zobaczą - po-
wiedziała.
Jake również usiadł.
- Powiedział ci, że jest poszukiwany, bo dokonał napadu
rabunkowego? - zapytał.
Nie musiał przy tym wyjaśniać, kogo ma na myśli.
Emily najpierw podciągnęła nogę i rozwiązała sznuro-
wadło.
- Powiedział, że policja się na niego uwzięła. Czy powi-
nieneś zajmować się tą sprawą? Czy przypadkiem nie wykra-
cza to poza twoje obowiÄ…zki?
- Zcigany człowiek pojawił się w moim hrabstwie. Ru-
szyłem więc za nim w pościg, żeby go aresztować.
- Aha. A dlaczego go nie aresztowałeś?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]