[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wa junta z La Paz gnębi, maltretuje, rozstrzeliwuje. Ro-
zumiesz! Któryś jest w niebie".
- Nie rozumiem...
- Siedmiu poległych górników oblanych krwawo-
czerwonym sprayem kona na scenie, a on nie rozu-
mie".
- Jakich siedmiu górników?
- Z Wujka"; kretynie. Delikatna aluzja. Co tam In-
dianie i miedz, jak to znaczy węgiel i polska krew. Co-
chabamba i Origo - czytaj Katowice i Sosnowiec. A
potem... Widziałeś mojego gówniarza... Należałoby go
zabić". Przyjdzie na spektakl i taką wyniesie naukę. Po-
wiedziałem Dyrektorowi, że beze mnie. Rzucę teatr...
To mi się wydawało dziwniejsze i bardziej niepraw-
dopodobne niż cały stan wojenny. Teatr bez Witka Sa-
nojcy był nie do pomyślenia.
No i rzeczywiście okazało się, że rzuca", ale nie po-
rzucił. Bo cała Rada i w ogóle koledzy, i w końcu Dyrek-
tor. Ustąpił...
83
- Więc nie ma sztuki o Indianach w kopalni Wu-
jek"? - zażartowałem.
Okazało się, że ustąpił" to znaczy zgodził się pozo-
stać po zapisaniu w protokóle zebrania Rady Teatral-
niej Witkowego votum separatum co do repertuarowej
decyzji.
- Zrozum, ja byłem u nas przewodniczącym Solidar-
ności", więc to coś znaczy... - usprawiedliwiał się wobec
mnie, jakbym miał prawo go osądzać. W końcu sam nie
miałem pojęcia, co się właściwie dzieje na moich oczach
w tym co wieczór otwieranym telewizorze. Bo tak na-
prawdę to oglądałem świat przez szybę. Mnie w nim nie
było. Tak, jak nie było mnie na tym lodzie i na tych
łachach suchego lądu, na tym helikopterze, który wlecze
w powietrzu zamocowanego na pasach chłopskiego ko-
nia ewakuowanego z zalanej przez powódz wsi. Bo już
pamięć w gwałtownym skrócie sadza mnie w środek
zimowej oszalałej odwilży. A przecież tyle zdarzyło się
jeszcze wokół mnie naprawdę - nie przez szybę.
Teresa. Jak bardzo cały świat, jego uroda lub potwor-
ność, zależy od byle czego. Nie wiem, czy ktokolwiek
będzie czytał te moje zapiski, a jeśli tak, to kto; i nic
mnie nie obchodzi, co pomyśli, gdy doczyta, że mój
kutas, biedny, wygłodzony więziennym postem, rzezbił
dla Teresy cały obraz świata. Piękny. W tym czasie go-
dziny milicyjnej, dramatów, niebezpieczeństw. Jej świat,
mogę to stwierdzić z męską dumą, był piękny. Lubiłem
ją zawsze, teraz potrzebowałem jej jak kobiety, ale ona
miała na to swoje bardzo oryginalne określenie: miłość.
Odnalezliśmy naszą miłość. Lub to nasza miłość mło-
dzieńcza odnalazła nas z powrotem.
Czy ja byłem potworem, że przez cały czas widzia-
łem, jak było naprawdę? %7łe ona pozostawała Dyrekto-
rową, Gwiazdą... Mój Boże, biedna, zarywała czasami
randkę bo działała". Organizowała pomoc dla interno-
wanych - paczki. Noblesse oblige. %7łona prezesa Towa-
rzystwa Pomocy Więzionym za Przekonania. Centrala"
84
mieściła się w ich mieszkaniu. Teraz już nasze spotkanie
mogły odbywać się tylko u mnie, czyli u Basi. Doprowa-
dziło to do kłopotów z Zenkiem Siekierką. Nie mogłem
przyjąć go do siebie", czyli zwalić na głowę Basi, a w
dodatku skrępować siebie i Teresę. Bo Zenek uznał dal-
szą pracę" u Króla Szczypiorku za uwłaczającą. Byłem
przerażony, czy wszystko to nie skrupi się na moim Wit-
ku. Ale tu sytuację ratował bezkompromisowy Andrzej.
Wiedziałem, że ze względu na syna (jeśli chodzi o Wi-
tka), a przez strach przed nim (to Ela Audi), Zenek nie
będzie ich sublokatorem. Jakoś sobie poradził". Oka-
zało się pózniej, że Ela ulokowała go na jakiś czas" w
pied-a-terre Króla Szczypiorku, który stał się istną opat-
rznością krótkiej Zenkowej wolności.
Ale wracajmy do Teresy. Jakąż plątaniną śmieszności
jest człowiek. W naszym środowisku, które dawno prze-
stało być moim, stan histerycznej negacji stał się normą
obowiązującego obyczaju politycznego. Zauważyłem,
że w związku z tym ona z całym przekonaniem grała
żonę działacza opozycji". Ba, mimo wszystko, co z nią
wyprawiałem niemal co wieczór, zanim nie nastąpiło
wznowienie nieco przetrzebionego repertuaru, Teresa
pozostała żoną" we wszystkich swoich odruchach. Była
chyba bardziej niż dotychczas zazdrosna o Malalę
Wrzoskiewiczową. Na szklanej ścianie telewizora po-
wódz, komunikaty o procesach w trybie doraznym, ros-
ną ptaszki", jakimi oznacza nazwiska internowanych
ludzi ze środowiska", którym załatwiła już paczkę,
gdzieś siedzą ci, co ich wzięli", po mieście krążą ludzie
obrażeni, że nie sięgnęły ich represje. Ukrywać się" to
należy do dobrego tonu. A ja spotykam na ulicy Malalę
Wrzoskiewicz. W podkasanym rudym futerku z lisów,
stąpająca na długich szczupłych nogach wyglądała z
tyłu jak kawałeczek parzącego ognia. Więc polazłem za
nią. Nie żeby zaczepić, ot tak, z instynktu. Taka kobieta
jak ona wie, wie od razu. Nie słyszy przecież moich kro-
ków, nie obejrzała się, a wie... Idzie wolniej, leniwa i nie-
85
zależna, a przecież zainteresowana. Gdy przystanęła
nagle przy wystawie, próbowałem tchórzliwie ją wy-
przedzić.
- Panie Julianie! - usłyszałem.
To ona mnie zaczepiła, odczytawszy tożsamość z od-
bicia wystawowej szyby lepiej niż mógłby gliniarz z
dowodu osobistego. No i poszliśmy razem. Sądziłem, że
Teresa nie zostawia we mnie ani kawałka mężczyzny
na wynos", ale to nie przy Malali. Ona jest uosobie-
niem"... - co za stówo uosobienie" - ona jest tym. Jak się
śmieje, to piłuje mnie po podbrzuszu, gdy robi się po-
ważna myślę, że tak by wyglądała w orgazmowym
oszołomieniu. Po przejściu sporego kawałka zauważy-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]