[ Pobierz całość w formacie PDF ]
gdzie spędzano wolne chwilę. Już po minucie stał pod dębem,
którego cień miał padać na Goethego i Charlottę von Stein. Dąb stał
przy jednej z uliczek obozu. Jedynie z tamtego miejsca można było
popatrzeć na okolicę. Nad lesistymi pagórkami wisiał księżyc i
zamierały ostatnie odgłosy obozowego życia.
Patrzył jeszcze przez chwilę tak samotny, jakby był ostatnim człowie-
kiem na tej ziemi; próbował przypomnieć sobie wszystkie wiersze,
jakie znał o człowieku, który sto pięćdziesiąt lat temu zapewne tu
stał. Nic z tego wielkiego życia nie zostało zaprzepaszczone. Jeśliby
nawet w wieku pięćdziesięciu lat przykuto go do galery, nic by nie
zostało zmarnowane. "Szlachetny, do pomocy skory, dobry..." Nie,
absolutnie nic z tego nie przepadło, dopóki choćby tylko jeden
człowiek tak do siebie mówił i starał się zachować to do ostatniej
godziny.
Trzeciego dnia odnalazł Jan cząstkę ojczyzny, spotykając Józefa.
Opuścili prowizoryczny barak, przechodząc na siedemnasty blok,
gdzie było około stu dwudziestu więzniów politycznych. Blok ten
uważano za wzór koleżeńskiej wspólnoty. Blokowy Gorges, człowiek
cichy i poważny, szczególnie się o nich zatroszczył, chociaż na ogół
milczał. Jan będzie mu nieskończenie wdzięczny do końca życia.
Podobnie jak i sztubowemu Julemu, który od pięciu lat nie widział
66 Ernst Wiechert - Las umarłych
Przekład Edward Martuszewski
+++ http://www.ernst-wiechert.de
+++
Bogdan Dumala -> Berlin
+++ kontakt@ernst-wiechert.de
+++
http://www.ernst-wiechert.de
+++
+++ http://www.ernst-wiechert.de
+++
Bogdan Dumala -> Berlin
+++ kontakt@ernst-wiechert.de
+++
http://www.ernst-wiechert.de
+++
stron rodzinnych. Dostał łóżko na "trzecim piętrze", miejsce przy
stole między spokojnymi ludzmi i często błogosławił los, że mógł się
tutaj znalezć.
Był tu ojciec Hermann i młody Rothemund. Tu też znalazł Józefa.
Gdyby nie on, nie wróciłby do domu, lecz mówiąc straszliwym
językiem obozowym "poszedłby przez komin". To znaczy, że po
paru tygodniach skończyłby w krematorium weimarskim. Nie bez
powodu obóz w Turyngii nazywał się "Lasem umarłych".
Józef był ślusarzem, ostatnio zaś konduktorem tramwajowym w Saar-
brücken. Uznany zostaÅ‚ za zdrajcÄ™ kraju i już od lat przebywaÅ‚ w
różnych obozach. Miał dużą, okrągłą głowę i ramiona olbrzyma.
Wykształceniem przewyższał każdego w mundurze po tamtej stronie
ogrodzenia. Znał wszystkich, sprawy i stosunki w obozie. Nic nie
mówiąc napawał jednak niezmiernym, szczerym i niosącym pociechę
spokojem, który wynikał z naturalnego opanowania, jako cechy jego
charakteru. Podobny był do opoki, dającej oparcie niejednemu obo-
zowemu Tassowi w chwili niepowodzeń. Jego nazwisko Józef Bie-
sel należy wprowadzić do tej opowieści, wypisując je złotymi lite-
rami na tablicy pamiątkowej ku czci "kandydata śmierci". W pół roku
po Janie został wypuszczony, a w rok lub dwa potem zmarł na serce.
Jan nie wie, co sprawiało, że jego sposób bycia był dla innych tak
pociągający. Troszczył się o wszystkich nowo przybyłych. Było to dla
niego zrozumiałe samo przez się. To on przysiadł do siedzącego na
dworze, na cementowych rurach Jana. Spytał z jakiego życia przy-
bywa, skręcił Janowi papierosa i w ostrożny sposób przedstawił obo-
zowy świat takim, jakim należało go widzieć, jeśli się chciało prze-
trwać. W zagadkowym i przerazliwym świecie był Wielkim Towarzy-
szem. Oczy Jana szukały go po powrocie z pracy, szukały olbrzyma
z gór, który przybywał, gdy nieszczęście chwytało za gardło, szukały
komunisty, zdrajcy kraju i "podczłowieka", wiernego, niezłomnego,
bezinteresownego, szlachetnego, w najmniejszym swym geście, w
podartym ubraniu bardziej wartościowego i pełnego godności, niż
wszyscy ci, co go pilnowali za kolczastymi drutami.
Ernst Wiechert - Las umarłych 67
Przekład Edward Martuszewski
+++ http://www.ernst-wiechert.de
+++
Bogdan Dumala -> Berlin
+++ kontakt@ernst-wiechert.de
+++
http://www.ernst-wiechert.de
+++
+++ http://www.ernst-wiechert.de
+++
Bogdan Dumala -> Berlin
+++ kontakt@ernst-wiechert.de
+++
http://www.ernst-wiechert.de
+++
Po paru dniach syn pastora przeniósł Jana i tych, co przybyli z życia
wypełnionego pracą umysłową, z grupy noszących kamienie do
grupy "meliorantów". Uważano to komando za jedno z najcięższych
wśród tych, które pracowały na zewnątrz obozu. W ciągu dziesięciu
godzin, z półgodzinną przerwą, należało załadowywać platformy,
wieczorem zaś przez dwie godziny karczować pnie drzew. Było to
ciężkie zadanie, ponieważ grunt, który musieli przerzucić, składał się
z gliny, iłu i wapiennych kamieni. Składniki te przed załadowaniem
należało rozdzielić. Ciężko było to robić w wielkiej spiekocie na
słońcu, bez najmniejszej ochłody, znacznie gorzej jednak w deszczu,
kiedy to po każdym zamachnięciu się łopatą pozostawała na niej
przylegająca ziemia, każdy zaś krok był niepewny. Ciężko tam było
pracować, gdyż liczni strażnicy bezlitośnie dokuczali w trakcie pracy,
ale o wiele gorsza była brutalność obu przodowników. Jeden z nich
był leniwym Szwabem. Zawsze miał obwiązaną szyję, a zasób jego
słów ograniczał się do "ruszajcie się, ludzie, ruszajcie!..." Słowa te
wykrzykiwał w stronę swej grupy setki razy na dzień. Drugi przo-
downik, niejaki Heidenfeld, osławiony i znienawidzony w całym obo-
zie, należał do nielicznych "politycznych" hańbiących swój znak. Z
wyglądu przypominał czeladnika rzeznickiego i z całej mocy starał
się urzeczywistnić sławną wypowiedz komendanta obozu: "Tutaj są
tylko zdrowi lub umarli!" Od pierwszego dnia wyczuł w Janie prze-
ciwieństwo swojej natury, uznał go w głębi serca za wroga, ponieważ
Jan obrzucanie wyzwiskami kwitował obojętnym wzrokiem, zwró-
conym gdzieś ponad niego. Dawał mu więc najcięższą robotę, nie
spuszczał go z oka, maltretował, znajdując w tym usłużnego pomoc-
nika w Szwabie, dla którego opanowane i dumne spojrzenie
"pisiarza", jak go nazywał, równało się temu, czym jest czerwona
płachta dla byka.
Jan pracował, choć nie czuł ramion i pleców. Zauważył, że serce
odmawia mu posłuszeństwa. Na drugi wieczór zobaczył, że nogi mu
spuchły. Z innych objawów wywnioskował, że w jego ciele zachodzą
zmiany, które wiedział o tym dobrze oznaczają stan nie tylko
poważny, ale też prawdopodobnie wkrótce krytyczny. W ciągu trzech
68 Ernst Wiechert - Las umarłych
Przekład Edward Martuszewski
+++ http://www.ernst-wiechert.de
+++
Bogdan Dumala -> Berlin
+++ kontakt@ernst-wiechert.de
+++
http://www.ernst-wiechert.de
+++
+++ http://www.ernst-wiechert.de
+++
Bogdan Dumala -> Berlin
+++ kontakt@ernst-wiechert.de
+++
http://www.ernst-wiechert.de
+++
dni takiej pracy tyle stracił na wadze, że już teraz był podobny do
[ Pobierz całość w formacie PDF ]