[ Pobierz całość w formacie PDF ]
S
R
tem niepewnym krokiem zeszła na dół do gabinetu pana Burke'a.
Drzwi otworzyła bez pukania. Zaskoczony Duncan przystanął na środku dy-
wanu. On także nerwowymi krokami przemierzał pokój. Rose kątem oka zauważy-
ła półki z książkami, skórzany fotel i komputer stojący na biurku.
- Bałem się, że nie przyjdziesz - powiedział, podchodząc do niej.
- Dopiero kwadrans po siódmej, prawda? - upewniła się, zerkając na zegarek.
- Tak, oczywiście... - Palcami miętosił kołnierzyk koszuli.
- Usiądziesz?
- A mam to zrobić? - spytała zmieszana.
- Och... - Wsunął ręce do kieszeni, a potem szybko je wyjął. - Właściwie tu
jest tylko jedno krzesło... - Chrząknął. - Rose...?
- Słucham?
Znów chrząkając, postąpił krok do przodu i ujął jej dłonie. Jego ręce były
chłodne, oczy zaś poważne.
- Rose... - Urwał, zniecierpliwiony własną nieporadnością. - Wszystko dzieje
się tak szybko...
Doskonale rozumiała, że sprawy mogły go przytłoczyć. Ostatecznie ona miała
więcej czasu, by przyzwyczaić się do myśli, że znalazła obiekt prawdziwej i wiecz-
nej miłości.
- Wiesz, takie wydarzenia odbierają mi dech - powiedziała, przysuwając się
do niego z zachęcającym uśmiechem.
Zarówno ręce, jak i wyraz jego twarzy nabrały ciepła.
- Nie znamy się długo - podjął z ożywieniem - ale serce mi mówi, że to nie
ma znaczenia. Zakochałem się w tobie, Rose.
Rose zamrugała powiekami; w jej oczach pojawiły się łzy.
- Myślę, że zawsze cię kochałam, Duncanie.
Czołem dotknął jej czoła, ściskając ją za ręce. Potem z drżącym uśmiechem,
przyklęknął na jedno kolano. Wstrzymała oddech.
S
R
- Rose Franklin, czy sprawisz mi ten zaszczyt i zostaniesz moją żoną?
ROZDZIAA DZIESITY
Rose zastygła w oczekiwaniu na anielskie chóry i odgłos trąb. Duncan Burke,
jej druga połowa, poprosił ją o rękę! Wypełniło się przeznaczenie. Czyż nie powin-
ny zagrać trąby?
Patrzyła na niego z czułym uśmiechem. Jak zwykle prezentował się niena-
gannie, ale tym razem w jego oczach dostrzegła cień wrażliwości. Niewątpliwie dał
się ponieść emocjom. A więc gdzie się podziały trąby?
- Rose... - W głosie jego słychać było niepewność.
Udało się jej wytrzymać jeszcze sekundę. Komu zresztą potrzebne były trąby?
- Och, Duncan! Tak, och tak. Będę bardzo zaszczycona, jeśli zostanę twoją
żoną.
Szczęście rozpromieniło jego przystojną twarz. Wstając, mocniej uścisnął jej
dłonie.
- Wiem, że znamy się krótko - powtórzył - ale nie sądzę, bym kiedykolwiek w
przyszłości mógł pokochać cię bardziej.
Na takie romantyczne wyznanie czekała.
- Och, Duncan... - Wiedziała, że w tej szczególnej chwili zachowuje się nie-
poradnie i naiwnie, ale Duncan zdawał się tego nie zauważać.
Nadal ściskał jej ręce. Czy nie powinien jej teraz pocałować?
Myśl ta powstała w ich głowach w tym samym momencie. Jednocześnie po-
chylili się do przodu i nieoczekiwanie zderzyli się nosami. Wybuchnęli śmiechem.
A potem Duncan, przestając się śmiać, ujął jej głowę w dłonie i pocałował ją deli-
katnie, słodko, więcej niż raz. Zaręczyny zostały przypieczętowane. Rose wes-
tchnęła ze szczęścia.
- Mam coś dla ciebie. - Duncan sięgnął do kieszeni marynarki i wyjął welwe-
S
R
towe pudełko. - Gdy byłem dziś rano w mieście, wpadło mi to w oko. - Otworzył
pudełko.
Rose oślepił blask światła odbitego w pierścionku. Rozmiar brylantu przyku-
wał uwagę każdego.
Duncan wsunął Rose pierścionek na palec.
- Jest taki duży... - westchnęła.
Nikt z jej znajomych nie miał tak kosztownego pierścionka. Wpatrywała się w
niego i poruszała palcami; brylant rzucał magiczne refleksy i tęczowe iskierki,
przyciągając uwagę.
- Potem dopasujemy pierścionek, ale dziś chciałem ci zrobić niespodziankę. -
Przetarł dłonią czoło i uśmiechnął się ponuro. - Zresztą rodzice nie zostawili mi
czasu do namysłu.
- Poinformowałeś rodziców, że bierzemy ślub? - Rose jak urzeczona patrzyła
na pierścionek. Postanowiła, że nigdy więcej nie będzie miała krótkich, nie poma-
lowanych paznokci...
- Jeszcze nie. Sam tego nie wiedziałem, zapraszając cię tutaj. Ale widocznie
matka mnie przejrzała, ponieważ, jak widzisz, urządza nam zaręczynowe przyjęcie.
I tylko czeka na mój sygnał. - Duncan podniósł jej rękę. - Jeśli nie podoba ci się ten
pierścionek, możesz wybrać inny - zaproponował.
O Boże, pomyślał, że nie podoba jej się pierścionek! Komu nie spodobałby
się taki pierścionek?
- Jest piękny - powiedziała zaskoczona. - Jestem tylko oszołomiona... -
Uśmiechając się, stanęła na palcach i pocałowała go w policzek. - Dziękuję.
- Ja też czuję się oszołomiony. Nigdy nie sądziłem, że mogę być taki impul-
sywny. - Popatrzył na nią czule. - Widzisz, co ze mną zrobiłaś?
To miał być komplement, ale Rose nagle poczuła na ciele zimny dreszcz.
Przecież nic nie zrobiła! Po prostu stanęła mu na drodze tyle razy, aż wreszcie ją
zauważył. I naprawdę szczerze się w niej zakochał... Przecież jej się oświadczył.
S
R
A ona go przyjęła. Miała poślubić młodego, dynamicznego i niewiarygodnie
przystojnego Duncana Burke'a. Pani Duncanowa Burke...
Jakby czytając w jej myślach, podał jej ramię.
- A teraz, czy przyszła pani Burke gotowa jest poznać gości?
- Tak - wyszeptała, biorąc go pod ramię.
Spełniły się jej marzenia. Kopciuszek znalazł swego księcia...
Gdy wychodzili z gabinetu i przemierzali korytarz, Rose powtarzała sobie w
myślach wszystko, czego nauczyła się przez minione dwa tygodnie. Właśnie teraz
miała zdać egzamin na przyszłą panią Burke. I chciała go zdać.
Gdy pojawili się w drzwiach salonu, pani Burke pospieszyła im na powitanie.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]