[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Nie przeziębiłby się, gdyby nie przyjechał tu
za mną w takim pośpiechu. - Oliwia wydawała się
skruszona. - Powinnam była z serca mu
wybaczyć i zaproponować przyjazń. Tak zresztą
zrobię, jeśli tylko wyzdrowieje.
- Kiedy wyzdrowieje - poprawiła ją Beatrice. -
Nie pozwolę mu umrzeć w domu papy. Co
powiedzieliby ludzie? A teraz idz stąd, Oliwio.
Nie wypada ci przebywać w jego sypialni.
Oliwia roześmiała się.
- Za pózno, żeby martwić się o moją
reputację. Naturalnie w opiece nad chorym
niewiele mogę pomóc. Nigdy w życiu nie
zrobiłam niczego użytecznego.
- Wobec tego możesz zacząć od zaraz. -
Beatrice uśmiechnęła się do siostry. - Poproś
Lily, żeby pomogła ci zmienić pościel na moim
łóżku. Musi być świeża i czysta, przygotowana
dla chorego, którego Bellows tam przeniesie po
wyjściu doktora Pettifera.
Odprowadziła wzrokiem Oliwię do drzwi, a
potem znów odwróciła się do Ravesdena. Wciąż
był rozpalony i rzucał się po całym łóżku.
- Ty biedaku - powiedziała znacznie łagodniej
niż przedtem. - Muszę coś wymyślić, żeby chociaż
trochę ci ulżyć...
- Tak mi przykro, Lillibet - Beatrice
raptownie drgnęła, ochrypły głos Ravensdena
wyrwał ją z drzemki na krześle przy kominku. -
Nie chciałem cię zabić...
Beatrice poczuła zimny dreszcz na plecach.
Czym zawinił ten człowiek, że tak dręczą go
wspomnienia?
Podeszła do łóżka. Znowu miał wyższą
gorączkę. Ogarnął ją lęk. Co zrobić, żeby go
ratować? Nie mogła stać z założonymi rękami i
czekać, aż Ravensden umrze. Coś w niej głośno
przeciwko temu protestowało.
Wcześniej, gdy obmywała mu twarz i szyję,
wydawał się nieco przytomniejszy, ale teraz
gorączka wróciła z dawną siłą, znów szarpały
nim konwulsje i w każdej chwili mógł zrzucić z
siebie okrywającą go lekką kołdrę.
Podczas przenosin do drugiej sypialni
Bellows ubrał go w nocną koszulę, ale po
godzinie była już mokra od potu i trzeba było ją
zdjąć. Również pościel już kilka razy wymagała
zmiany, więc Nan miała mnóstwo pracy.
- Ty żałosny biedaku - mruknęła Beatrice,
przejęta głębokim współczuciem dla chorego.
Poszła po miskę i znowu zaczęła obmywać mu
twarz. - Czy tak lepiej, mój drogi?
- Tak, Merry. Gorąco mi... gorąco... Zerknęła
ku drzwiom. Był środek nocy. Nie należało się
nikogo spodziewać o tej porze, ale na wszelki wy-
padek... Podeszła do drzwi i zamknęła je na
klucz, po czym znów stanęła nad łóżkiem
chorego.
- Co tam - zdecydowała się. - Już i tak nic mi
nie zaszkodzi.
Zsunęła kołdrę z nagiego ciała lorda
Ravensdena. Przez chwilę wpatrywała się w nie z
uwagą, mimo woli zafascynowana harmonijną
budową. Ten człowiek niewątpliwie bardzo dbał
o utrzymanie sprawności fizycznej.
Złapawszy się na tych rozważaniach
niegodnych damy, spłonęła rumieńcem.
Zamoczyła szmatkę w zimnej wodzie, po czym
zaczęła zwilżać mężczyznie ramiona i klatkę
piersiową.
- Jeśli ośmielisz się obudzić i zobaczysz, co
robię, to umrę z zażenowania - powiedziała
surowo. - Doprawdy jesteś wyjątkowo
uciążliwym człowiekiem! Nie mam pojęcia,
dlaczego z twojego powodu ryzykuję dobre imię.
Wolę nawet nie myśleć, co powiedziałby wie-
lebny Hartwell...
Beatrice wsunęła ramię pod plecy chorego i
lekko go uniosła, by ułatwić przełykanie.
Przycisnęła mu łyżkę do warg. Mimo że gorączka
jeszcze nie całkiem ustąpiła, stan lorda
Ravensdena niezaprzeczalnie się poprawił.
Wciąż jednak chory nie zdawał sobie sprawy,
gdzie się znajduje, ani z tego, kto się nim
opiekuje.
- Otwórz usta, ty wstrętny uparciuchu -
poleciła Beatrice. - Nie wyobrażaj sobie, że mogę
zmarnować cały dzień. Czekają na mnie
ważniejsze sprawy. Muszę zrobić pikle i
pocerować prześcieradła. Jeśli wyobrażasz
sobie, że jesteś ważniejszy, to grubo się mylisz.
Papa byłby bardzo zawiedziony, gdyby nie było
pikli na Boże Narodzenie.
- Zrzędliwa jędza...
W chwili gdy wargi Ravensdena się
poruszyły, Beatrice wsunęła mu łyżkę do ust i
gorzkie lekarstwo spłynęło do gardła. Wydał taki
odgłos, jakby się dławił. Beatrice skosztowała
kroplę mikstury. Lek był gorzki, ale zapewne
zbawienny dla zdrowia.
- Dobrze ci tak - powiedziała. - Następnym
razem najpierw pomyślisz, zanim się odezwiesz.
Zresztą gdybyś odezwał się w porę, w ogóle nie
doszłoby do tej sytuacji.
Położyła mu dłoń na czole. Było znacznie
chłodniejsze niż jeszcze niedawno. Ravensden
leżał bezsilnie już trzeci dzień, a przez ten czas
Beatrice go nie odstępowała. Nawet spała na
krześle przy kominku, żeby być w pobliżu, w
razie gdyby chory zaczął krzyczeć. Nie była
pewna, czy świadomość mu wraca, zwykle
jednak reagował na jej połajanki.
Nan czyniła jej wyrzuty z powodu spędzania
tylu godzin sam na sam z mężczyzną i
wielokrotnie ją ostrzegała, co mogliby pomyśleć
inni, gdyby wyszło to na jaw, ale Beatrice nic
sobie z tego nie robiła. Naturalnie ciotka miała
rację, ale dla niej ważniejsze było życie lorda
Ravensdena.
- Nikt oprócz nas nie będzie tego wiedział -
uspokajała ciotkę. - Poza tym on musi mieć
odpowiednią opiekę. Doktor Pettifer powiedział,
że pacjent może umrzeć.
Ta perspektywa tak przerażała Beatrice, że
poświęciła choremu całą swoją uwagę. Wszystko,
co należało, robiła przy nim sama.
Teraz znowu ocierała mu czoło. W tajemnicy
przed wszystkimi trzy razy umyła nawet całe jego
ciało. Był rozpalony, a zimna woda zdawała się
przynosić mu ulgę. Poza tym smarowała mu
plecy maścią, która powinna koić ból.
Wiele młodych panien uważałoby zapewne,
że takie zadanie je przerasta, ale Beatrice
pokonała tę przeszkodę, przez cały czas bowiem
wyobrażała sobie, jak bardzo musi cierpieć jej
pacjent.
Obmyła i osuszyła mu barki, ramiona, szyję i
twarz. Nigdy nie przypuszczała, że mężczyzna
może być taki piękny. Skórę okrywającą twarde
mięśnie miał jak atłas, na nogach, klatce
piersiowej i wokół pępka pokrywały ją delikatne
włosy. Przekręciła go na brzuch i wymasowała
mu plecy, silne i tak samo gładkie jak reszta
ciała.
- Mam nadzieję, że nie będziesz tego
wszystkiego pamiętał - odezwała się, zmieniając
mu pościel na świeżą. - A jeśli nawet będziesz, to
wszystkiego się wyprę. Powiem, że to była Nan
albo że to sobie wyobraziłeś.
- Tak, Merry - szepnął. - Dobrze... dziękuję.
Zpij już.
Kim była kobieta imieniem Merry? W
malignie zwracał się tak do niej kilkakrotnie.
Może jego kochanką? Ravensden z pewnością
miał kochankę. Nieżonaty, trzydziestokilkuletni
mężczyzna potrzebował kobiety.
A co ją to obchodzi? Beatrice zmarszczyła
czoło, zdumiona tokiem swoich myśli.
Zachowywała się niezrozumiale. Przecież nie
miało to dla niej znaczenia, nawet gdyby ten
człowiek utrzymywał tuzin kochanek...
Naturalnie jeśli nie brać pod uwagę jego
narzeczeństwa z Oliwią.
Dni spędzone na pielęgnacji chorego
sprawiły, że Ravensden stał się dla niej kimś
bliskim, o tym jednak musiała szybko
zapomnieć. Taki mężczyzna by się dla niej nie
nadawał. Stanowczo nie, nawet gdyby nie był
zaręczony z Oliwią, a przecież był, a w każdym
razie mógł być, gdyby Oliwia przyjęła
przeprosiny. Zresztą rzadko spotykało się tak
[ Pobierz całość w formacie PDF ]