[ Pobierz całość w formacie PDF ]
długo mieszkałam na lądzie i czuję się trochę jak ktoś z zewnątrz.
- Tu nie chodzi o konflikt między wyspiarzami a ludzmi z lądu!
To jest sprawa dobra i zła. Jest pani porządną osobą, Harriet. Nie
może pani czekać, aż ktoś jeszcze zostanie zraniony albo zabity. Jeśli
tak się stanie, nigdy pani sobie tego nie wybaczy. Będzie pani się
czuła winna do końca życia.
- %7łałuję, że wróciłam na wyspę - jęknęła. - Dlaczego muszę
podejmować tak trudne decyzje?
- Rozumiem pani rozżalenie, ale to nie rozwiąże problemu. Jest
pani zaangażowana w to, co się dzieje, i ma pani obowiązek temu
przeciwdziałać.
- Moja mama uważa, że powinnam trzymać język za zębami.
Boi się, że coś mi się stanie.
- Nic pani nie grozi. Sam trochę węszyłem na wyspie i jeśli pani
powie mi to, co wie, wezmę to na siebie. Nikt się nie zorientuje.
- Muszę to przemyśleć - odparła, wykręcając dłonie.
Qwilleran poczuł łaskotanie w okolicy wąsów, jak zwykle w
sytuacjach, w których działo się coś podejrzanego lub kiedy zbliżał się
do rozwiązania. To był moment przełomowy. Czekał, nie mogąc nic
zrobić w tej delikatnej sytuacji. Wyspiarze wymagali szczególnego
traktowania. Musiał okazać jak najwięcej współczucia.
- Jeszcze kawy? - spytała.
- Nie, dziękuję - odparł. W jego głowie rozszalały się bębny. Nie
wiadomo, jakie liście, korzenie, kwiaty lub łodygi dodawano do
tutejszej kawy. - Myślę, że powinna pani teraz odpocząć. Rano lepiej
oceni pani sytuację i podejmie mądrą decyzję.
- Tak - odetchnęła z ulgą. - Muszę tu trochę posprzątać, a potem
pójdę na górę.
- Co trzeba zrobić?
- Zwykle zamiatam podłogę, ustawiam krzesła i ogarniam trochę
kuchnię.
- Pomogę pani - zaoferował Qwilleran. - Gdzie jest miotła? -
Przejęty powagą chwili, zapomniał o swojej teorii śmierci na bagnach.
Rozdział piętnasty
Qwilleran obudził się we wtorek z przekonaniem, że to będzie
przełomowy dzień, i rzeczywiście był, chociaż w innym sensie, niż się
spodziewał. Jim wyobrażał sobie, że Harriet zgodzi się ujawnić swój
sekret, poczta wyda mu kartkę, a Koko dokona wielkiego odkrycia dla
sprawy. Zniadanie było wyśmienite: francuskie tosty z masłem
jabłkowym i paskami bekonu, a potem jajka gotowane w wodzie bez
skorupek i wołowina konserwowa. Potem syjamczyki nabrały ochoty
na domino: Koko w charakterze gracza, a Yum Yum zaangażowanego
widza.
Koko zaczął tradycyjnie, strącając po cztery lub pięć kamieni
machnięciem ogona, co ograniczało wybór do krótkich wyrazów:
lek , dek , cel , jaja , bida lub keja , cela , ciek , cieć .
Konotacje były generalnie negatywne, co zmusiło Qwillerana do
zastanowienia. Powiedział:
- Odpręż się, stary. Więcej życia, machnij porządnie. Wtedy
pojawiły się słowa o szczególnym znaczeniu: ponuro jak w
Czterech Oczkach ; łysy jak Exbridge i fałszywy jak sklep z
antykami. Występowały również pary wyrazów, na przykład czarna
flaga albo ból głowy . Jeśli Koko naprawdę wiedział, co robi,
ostatnie słowa oznaczały, że ma dosyć zabawy!
Qwilleran nakarmił koty przed wyjściem na umówiony lunch z
dziedziczką Appelhardtów. Po przyjezdzie do Sosen wynajętą
dorożką zobaczył ją siedzącą na werandzie głównego budynku. Kiedy
pomagał jej wsiąść, zauważył, że drży, tak jak owej niedzieli, kiedy
sprzeciwiła się matce. Pomyślał, że musiała zamienić z nią kilka słów.
Pani Appelhardt była uroczą gospodynią do chwili, w której jej córka
okazała bunt. Bez wątpienia Qwilleran został wówczas uznany za
towarzysza nieodpowiedniego dla Elizabeth; strzeż się dziennikarzy!
- Do twarzy pani w tym kolorze - zauważył, kiedy odjeżdżali
spod domu.
- Dziękuję - odparła. - Lubię fiolet we wszystkich odcieniach,
ale zdaniem matki nie prezentuje się dostatecznie przyzwoicie,
cokolwiek to znaczy.
- Przekonałem się, że kobiety wielkiego ducha, indywidualności,
często wybierają purpurę - powiedział, myśląc o Euphonii Gage,
należącej do najbardziej oryginalnych i niezależnych mieszkanek
Pickax.
Elizabeth miała na sobie lawendową sukienkę przepasaną
splecionym sznurkiem. Włosy zwinęła pod kapeluszem z tropikalnych
traw, który wyglądał tak, jakby zmoczył go deszcz, a następnie
przydeptał koń.
- Ten kapelusz należał do mojego ojca - oświadczyła z dumą. -
Nazywał go kapeluszem Gauguiną.
- Ma pani interesujący gust - pochwalił Qwilleran. - Te długie
szaty, które pani nosi... - zabrakło mu słów. Cóż można było
powiedzieć o jej sukniach?
- Podobają się panu? Pochodzą z Indii, Afryki i Jawy - ręcznie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]