[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ramieniu. Odwrócili się obaj. Podeszli do zasklepionego w sobie Nidora,
Tiro trącił go łokciem. Nocarz podniósł wzrok, potaknął machinalnie.
Trójka odwróciła się do Vespera, przybierając postawę gotowości.
- Na początek proponowałbym sprawdzić kościoły - oznajmił generał,
wygrzebując z pamięci zdawkowe informacje o okolicy, którymi podzielił
się z nim Ultor. - W pobliżu mamy dwa: w Gardnie Wielkiej i tu, w
Smołdzinie. Pułkowniku - spojrzał na Celera - poprowadzi pan swój
oddział do Gardny. Będzie pan również nadzorował pracę drugiego
oddziału... - umilkł na chwilę, wpatrując się w mieszany zespół nocarsko-
renegacki, wreszcie zadecydował: - ...którym dowodzić będzie Hirtus.
Tiro wyszczerzył zęby w uśmiechu, Nidor przytaknął z obojętną miną.
Hirtus popatrzył niepewnie na pretorianina. Otworzył usta, na twarzy
odmalował mu się zaczątek protestu: że nie zamierza słuchać rozkazów
Ultorskiego psa...
- Kolego Manguście - ubiegł go Vesper. - Mam nadzieję, że rozumie
pan, jak ważna jest koordynacja działań. Jest nas niewielu, więc musimy
działać z wyjątkową precyzją. Pułkownik Celer dysponuje olbrzymim
doświadczeniem. Z pewnością skorzysta pan, stosując się do jego rad.
Renegat westchnął, uniósł powoli palce do czoła, w geście pośrednim
między salutem, a imitacją strzału w skroń.
- Tajest - wydukał niechętnie. - Pułkowniku... - zwrócił się do Celera.
Tamten skinął głową, krótko, po żołniersku.
- Pamiętajcie - przestrzegł Vesper. - To jest tylko rozpoznanie.
Poruszamy się cichutko, nie zwracamy na siebie uwagi. Nie wdajemy się w
kontakt ogniowy z nieprzyjacielem. Jeżeli zacznie się jakakolwiek
widoczna burda czy strzelanina, ludzie wezwą policję. I będziemy w
tarapatach. Czy to jasne?
- Tak jest! - odpowiedzieli wszyscy wyraznie. Vesper odetchnął
głęboko. Popatrzył na Ictę, znieruchomiałą, zapatrzoną gdzieś w dal.
Może powinniśmy byli uciec razem, błysnęła mu gorzka myśl. Kiedy
jeszcze był na to czas.
- A my przejdziemy się do Smołdzina - rzekł śpiesznie, odganiając
słabość. - Wraz z Okruszkiem i Echisem rozpoczniemy podejście stąd, z
góry. Res, ty ze swoim oddziałem... - przeniósł spojrzenie na wezwanego
renegata - zaczniecie czesać od strony rzeki. Popatrzył na przemoczonych
żołnierzy, wyczekujących rozkazu z dłońmi zaciśniętymi na różnorakiej
broni. - Ruszaj!
***
Przemykali od drzewa do drzewa po dość stromym zboczu. Szum deszczu
i porywy wiatru tłumiły odgłosy ich kroków. Z początku Vesper starał się
podlatywać odrobinę celem lepszego rozpatrzenia się dookoła, ale za którymś
razem zauważył, jak Echis zaciska ponuro szczęki. Odpuścił więc sobie
telekinetyczne popisy i zaczął iść razem z ludzmi. Stosunki pomiędzy nim a
byłym wampirem i tak były napięte do granic możliwości, nierozsądnym
byłoby robienie czegokolwiek, co tamten mógłby uznać za okazywanie
wyższości.
Zbliżyli się do granicy lasu, przystanęli. Tuż przed nimi straszyła jakaś
stara rudera z zawalonym, poszarpanym dachem. Teren wokół niej najeżony
był wysokimi, zaschłymi badylami. Przylegał do drogi, wzdłuż której
ciągnęły się skromne zabudowania, zaś z jej drugiej strony, na niewielkim
pagórku, wyrastała szara bryła kościoła.
- Mają tu gdzieś snajpera - wyszeptał Okruszek. - Jak nic.
- Albo na którymś z drzew, albo w tej rupieciarni - zgodził się Echis od
razu.
- No to cofniemy się odrobinkę, przywarujemy i poczekamy -
zdecydował Vesper, - Popatrzymy, co i jak.
Wdrapali się z powrotem aż do pagórkowatego załomu. Rozłożyli na
mokrej ziemi. Zaczęli obserwować, każdy swój sektor.
Vesper wysilił wzrok. Wąskie, kamienne schodki prowadziły tuż pod
kościół. A potem dróżka niknęła gdzieś w dole - w podziemiach?
Wymarzone miejsce dla Siewców, osądził w duchu. Jeżeli są w stanie
skryć się w tej dziurze, nawet nie muszą pytać o zdanie miejscowego
proboszcza. A że komukolwiek będzie cholernie trudno wejść tam niepo-
strzeżenie, mogą się bronić do końca świata i dłużej. No, chyba że
wrzucimy im parę granatów, ale wtedy żegnaj, dyskrecjo.
- Nie skrzywdz jej - powiedział nagle Echis. Zrób to dla mnie, nie
skrzywdz jej.
O czym on mówi, zgłupiał nagle Vesper, ale zaraz zrozumiał. Icta, to o
niej wciąż myśli Aowca.
- Grozisz? - prychnął w pierwszym odruchu rozdrażnienia, zaraz
jednak pożałował pochopnej wypowiedzi. Tamten leżał tuż obok,
nieskazitelnie spokojny. Okruszek oglądał swój sektor, udając taktownie,
że niczego nie słyszy.
- Jak mógłbym ci grozić, generale? - wyszeptał Echis powoli. - Teraz,
kiedy możesz mnie zabić splunięciem w twarz? Nie, nie grożę ci. Ja tylko...
Proszę.
- Przepraszam - rzucił krótko Vesper. Gdzieś w głębi zaczęło w nim
wzbierać poczucie wstydu, a wraz z nim niechęć do kontynuowania tej
rozmowy. Nie chciał usłyszeć tego, co były Aowca ma mu do powiedzenia.
Bo przeczuwał, że być może będzie musiał zmienić o nim zdanie... A
wcale nie miał na to ochoty.
- Ona cię kocha, wiem - ciągnął tamten nieubłaganie. - Ciągle
wspominała bohaterskiego nocarza, którego zmiotły kule, tak że nie zdołał
jej uratować w szpitalu.
Więc kiedy się tylko pojawiłeś, pognała do ciebie jak szalona. - Urwał,
wzruszył ramionami.
Vesper zadygotał jakby pod wpływem zadanego ciosu. Icta myślała, że
próbował ją uratować w szpitalu, i dlatego wzdychała doń romantycznie po
nocach. A on przecież ratował Okruszka, zaś ją brutalnie i bezwzględnie
poświęcił...
Spojrzał na policjanta, wciąż pilnie udającego, że nie dociera doń nic a
nic. Przeniósł wzrok na kościół, odchrząknął ze skrępowaniem. Cisza,
spokój. Ani śladu watykańskich.
- Nie wiem, czy ją kochasz, czy znasz choć trochę... - trajkotał Echis,
niczym w transie. - Czy tylko, jak pozostali, chcesz się załapać na darmowe
chwile ulgi, które potrafi dawać, nie oglądając się na to, ile sama za nie
płaci. Ale niegłupi z ciebie facet, więc jeżeli jeszcze tego nie zauważyłeś,
to i tak się zorientujesz, prędzej czy pózniej. Więc tylko tyle mam do
powiedzenia: nie skrzywdz jej. Proszę.
- Naprawdę ją kochasz - wyszeptał Vesper z oporem. - Naprawdę.
Aowca zacisnął dłonie na AKMS-ie, poprawił kolbę, przycisnął do
ramienia. Spojrzał w przyrządy celownicze.
- Nic ci do tego - rzucił ochryple. - Zresztą, i tak teraz jestem tylko
człowiekiem z odzysku. Zabiłaby mnie jednym pocałunkiem. Więc...
Wszystkiego najlepszego na nowej drodze życia. Nie skrzywdz jej, to
wszystko.
Założę się, że poszedłbyś na to, pomyślał Vesper. %7łeby pocałowała cię
jeszcze raz i niech się dzieje, co chce.
- Nie skrzywdzę - wykrztusił z trudem. - Obiecuję.
- Dziękuję, generale. - Echis skinął głową. - A ja obiecuję trzymać
nerwy na wodzy w stosunku do naszych nowych... sojuszników.
- A to akurat dobrze wiedzieć - mruknął Okruszek pod nosem.
Jakiś ruch przy kościele przykuł uwagę Vespera. Wpatrzył się w
wejście do podziemi, wysilił wzrok...
- Cisza! - zażądał szybko.
Zamilkli od razu, zaczęli śpiesznie lustrować otoczenie.
Niewyrazna postać wdrapała się po schodach, stanęła tuż przy ścianie.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]