[ Pobierz całość w formacie PDF ]
pelerynę z motywem motyla. Ciocia Lillian, rumieniąc się, doniosła o manierach
delikatnego księcia i o zaskakująco wysokiej cenie, na którą przystał, nie obejrzawszy
nawet domu. Ta uwaga od razu poddała mi myśl o pobladłym somnambuliku. Pózniejsze
wieści, opisujące jego irytujące upodobanie do szczelnego zamykania okien, co zresztą i ja
miałem w zwyczaju, tylko potwierdziły me domniemania. Doprawdy niewiele
wiedzieliśmy, lecz zdaje się, że do miasta zjechała królowa wszystkich motyli.
Sprzedaż akcji opózniała się z powodu długich negocjacji i niespodziewanego wzrostu
na rynku (nieprzewidziana wydajność południowych kopalni aluminium). Wreszcie
nienawiść ciotki Lillian do sprzeczającego się klanu popchnęła ją do sprzedania papierów
na otwartym rynku, za podwójną cenę. Jednak najważniejsze, że dzięki troskliwej opiece
Annabelle mój stan wyraznie się poprawił, co napawało mnie wiarą, że wytrzymam znój
zbliżającej się podróży. Powrót do zdrowia zbiegł się z szeroko reklamowanym rejsem
pierwszego luksusowego statku wypływającego z Kalifornii. W marcu 1898 roku
Annabelle i ja byliśmy już w drodze, wygodnie moszcząc się w wyłożonym boazerią
pociągu zmierzającym w kierunku złotego wybrzeża.
Rozdział 10
Każdy dzień nużącego, trwającego cały miesiąc oczekiwania w San Fransisco spędzałem
w bujanym fotelu na hotelowym tarasie, snując rozmyślania o tajemniczym Oakland
pogrążonym w niebieskawej mgiełce. Wreszcie wyruszyliśmy w rejs przez Pacyfik, na
przekór zdradzieckim pasatom, wiejącym od Hawajów, i tajfunom znad wyspy Okinawa.
Na wiosnę nasz statek dobił do brzegów nadmorskiego Tianjinu pośród zacinającej
mżawki oraz plotek o zamieszkach w głębi kraju i epidemii cholery na południu. Nie
czułem się szczególnie podatny ani na strach, ani na przerażenie. Rzuciłem się zatem w wir
poszukiwań kolejnego środka transportu. Za radą pewnego Persa z Pendżabu wynająłem
jedynych dostępnych najemników, potężnych blizniaków z prowincji Shandong, którzy
w tym samym rytmie przeżuwali szalotki co liście tytoniu. Blizniaki z początku miały złe
przeczucia. Bokserzy zabijali niebieskookich, ryżych, pogańskich cudzoziemców i całą ich
służbę. Lecz ja dałem im obu do zrozumienia, że potroję zapłatę, jeśli podejmą się
trzydniowej wędrówki do Pekinu. Ekspres Tianjin-Pekin już nie kursował niemieccy
właściciele z obawy przed kolejowym sabotażem oszczędzali wagony, by wykorzystać je
militarnie w odwecie za zamordowanie pewnego niemieckiego hrabiego w podróży.
Obaj blizniacy byli tak samo zaskoczeni, kiedy wręczyłem im certyfikat zatrudnienia
z odciśniętą złotą pieczęcią Smoczego Tronu. Cesarska pieczęć zobowiązywała ich do
ślepego posłuszeństwa. Padli na kolana i przylgnęli twarzami do zakurzonej ziemi, a ja
skrupulatnie wsunąłem papier do wewnętrznej kieszeni płaszcza.
Ze względu na bezpieczeństwo moje i ich zdobionych warkoczykiem karków dobiliśmy
umowy innego rodzaju. Nawet najbardziej łajdackie łapska rebeliantów nie śmiałyby tknąć
weselnego welonu czy wieka różowej trumny, twierdzili bracia. Bez wahania przystałem
na kryjówkę za czerwoną kotarą, udając pannę młodą w drodze do nowego domu.
Po trzech dniach kluczenia wysiadłem z oszukańczego palankinu w Pekinie. Dwóch
niepokornych osiłków, którzy prześcignęli bandytów w pobliżu Kaifanu i nabili w butelkę
rebeliantów w Roujiafu, uparcie targowało się o podwyżkę. Nagrodziłem ich
odpowiednio, żądając welonu na pamiątkę. Bracia zerwali go pośpiesznie i zniknęli jak
duchy, i tylko ich długie warkoczyki przez chwilę tańczyły na wietrze.
Oślepiająca burza piaskowa znad Mongolii mieszała się z narastającym strachem przed
rebelią. W Pekinie handel zamarł, a miasto zamieniło się w twierdzę spływającą kaskadą
kurzu, który otulił gospody i tawerny szarym szalem.
O zgrozo, przystałem na skromną propozycję zakwaterowania w odrażającym
Poselstwie Amerykańskim, pod warunkiem ich, nie moim że poddam moją najemną
personę rozwlekłym przesłuchaniom w roli jedynego, z wyjątkiem kilku nieszczęsnych
franciszkanek, świadka bestialstw, jakie miały miejsce po drodze z wybrzeża. Sesje
prowadziÅ‚ attaché wojskowy, puÅ‚kownik Winthrop z Wingdale (Nowy Jork), który miaÅ‚
wyrazne inklinacje do tiku na lewym policzku. Tik objawiał mu się przy każdym przypadku
zgonu i pobicia, jaki wymieniłem. Przedłużający się opis końcowej ucieczki przez wąski
mostek linowy, potem zdradziecki nurt rzeki i wreszcie górską krętą ścieżynę, kiedy na
plecach czuć było oddech bokserów, doprowadził naszego mężnego śledczego do tikowych
spazmów, a każdy z nich obficie zalewał łykami ognistej whisky.
Tymczasem burza piaskowa rozszalała się na dobre.
Znając wyświechtaną prawdę, że pożyteczny gość jest zawsze mile widziany, sprytnie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]