[ Pobierz całość w formacie PDF ]
matce, miłej damie, którą Courtney kilkakrotnie spotkała i bardzo
polubiła.
Dzwignęła swój koniec kanoe. Ruszyli ku chacie. Wytężona praca
przy rozbijaniu obozowiska nie pozwalała jej myśleć o czekającej ich
49
RS
nocy ani o powodach, które przywiodły tu Jonasa. Gdyby nie pojawił się
tam...
- Nie myśl o tym - powiedział zdyszanym głosem. Ustawili czółno
od strony wiatru. - To już minęło.
Skinęła głową w milczeniu. Unikała jego wzroku, zaskoczona
łatwością, z jaką czytał w jej myślach.
Gdzieś tu mam brezent.
Ja też. Zrób kawę, a ja postawię ścianki. Kątem oka przyglądała
się, jak Jonas rozkłada brezent i bada konstrukcję cziki.
Komfortowo, jak w domu! - rzucił zauważywszy jej ukradkowe
spojrzenia. Zamocował liny do kalenicy. - Z czego to jest? - zapytał, jak
zawsze ciekawy.
- Z palmy karłowatej.
- Zmieścimy się ze wszystkim na podłodze, prawda?
Szybko skonstruował dość bezpieczne schronienie. Gdy kończył
mocować brezent, spadły pierwsze krople deszczu.
- Wprost doskonała synchronizacja! - Podniósł się z kolan i
popatrzył, jak dziewczyna manipuluje przy kuchence. Z udanym
oburzeniem zawołał: - Nie wierzę własnym oczom! Już myślałem, że
nauczę się rozpalać ognisko na sposób indiański. Rozczarowujesz mnie!
- Próbuję tylko przejąć z obu światów to, co najlepsze.
Po chwili podała kawę i gulasz. Jonas wydobył ze swego plecaka
chleb francuski i ser. Zgodnie usiedli obok siebie na kocu, który Jonas
rozłożył na podłodze z nieociosanych bali. Zawieszona na żerdzi latarnia
rzucała na nich blade światło.
50
RS
Lunął deszcz, jakby niebiosa chciały pozbyć się wszystkich
zapasów wody, odcinając ich dwoje od reszty świata. Zapadł dopiero
wieczór nad Everglades, ale podczas ulewnego deszczu wydawało się,
jakby panowała już głęboka noc. Powietrze ochłodziło się nieco, lecz
wszechobecna wilgoć dokuczała dziewczynie.
Koszula Jonasa miała mokre plamy, a czarne kosmyki włosów
kleiły mu się do karku. Siedząc tak blisko, Courtney czuła męski zapach
jego skóry i mydła. Była świadoma jego gibkiego, mocnego ciała, które
poruszało się z kontrolowanym, drapieżnym wdziękiem.
Przypomniała sobie, jak wypoczywali na jachcie po nurkowaniu
nad rafą koralową. Jednak w takich momentach zawsze jeszcze był w
pobliżu ktoś z przyjaciół lub członków załogi, kto mógł pojawić się w
każdej chwili. W jego domu zaś Courtney nigdy nie mogła zapomnieć o
obecności gospodyni i ogrodnika.
Tutaj natomiast, w sercu Everglades, byli zupełnie sami. Na myśl o
tym, cudowne drżenie przebiegło jej ciało.
- Gdyby nie ty, straciłabym cały sprzęt.
- Chyba nie tylko to - rzekł ochrypłym głosem. Odstawił kubek z
kawą. - Znam doświadczonych fanatyków dżungli, którzy nie
odważyliby się wybrać samotnie na Moczary, a na pewno nie bez broni.
- Czy popłynąłeś dlatego, żeby mnie bronić? - zapytała. Serce
podeszło jej do gardła. Przez chwilę panowało milczenie.
- Ktoś powinien to robić już od dawna.
W napiętej ciszy Courtney sięgnęła po kawę.
- A tak naprawdę? Po tamtym wieczorze...
51
RS
- Odpowiadam teraz za te tereny - przerwał jej. - Za wszystko, co
się tu dzieje. Nawet za indiańską dziewczynę w tarapatach.
Czuła, że nie mówi jej prawdy.
- Płynąłeś za mną całą drogę z Czerwonych Drzew.
Jonas ułamał kawałek chleba i spojrzał na nią z zaciekawieniem.
- Zgadza się. Kiedy zorientowałaś się, że płynę za tobą?
- Po lunchu. Ale myślałam, że to ktoś z Indian. Dlaczego nie
zawołałeś mnie?
W zadumie otarł dłonią twarz, przyciemnioną całodniowym
zarostem.
- Chcesz znać prawdę?
Serce tłukło się w jej piersi jak oszalałe. Jonas odstawił miskę i
kubek, wyciągnął się wygodnie na boku, oparł na łokciu i spojrzał w jej
twarz. Przypominał zwinną, czarną pumę. Niepokoił ją nawet teraz, gdy
wypoczywał.
- Tego poranka poczułem się jak chłopiec - powiedział. Nie
spuszczał oczu z jej twarzy. - Jakbym wybierał się w nieznane, gdzie
czeka mnie wielka przygoda. Ukryłem się za palmą i patrzyłem, jak
wiosłujesz wśród tych oparów. Zdawało mi się, że robisz to bez
najmniejszego wysiłku. Z warkoczem przerzuconym przez ramię byłaś
indiańską księżniczką ze starej baśni. W tym kanoe, prześlizgującym się
nad liliami, wyglądałaś jak wróżka. Poczułem, że gdybym cię zawołał,
popełniłbym świętokradztwo. - Słowa grzęzły gdzieś w gardle od
jakiegoś niezwykłego napięcia.
Ten głos i słowa wprawiły ją w zakłopotanie. Brzmiała w nich
szczerość i niemal... strach.
52
RS
- Boję się, że w dżinsach i przydeptanych tenisówkach nie pasuję
do tej roli - powiedziała lekko.
- Wiesz bardzo dobrze, że nie mówię o ciuchach. Jesteś
wyjątkowa, Courtney! Pojąłem to natychmiast, gdy pierwszy raz
zjawiłaś się w firmie. Dopiero teraz zaczynam rozumieć, dlaczego
[ Pobierz całość w formacie PDF ]