[ Pobierz całość w formacie PDF ]
do kolejnych pomieszczeń, szukając czegoś nieokreślonego i nie
mogąc tego czegoś odnalezć. Wszystko było takie swojskie: kolory,
207
RS
meble, bibeloty, które sam kupował, lecz wciąż mu czegoś brakowało.
Coś mu ukradziono? Coś zgubił? Szedł dalej, wsłuchany w głuche
echo swoich kroków, bezradny, wściekły, bliski paniki.
Tory usłyszała, jak niewyraznie powtarza jej imię, i przylgnęła
do niego szczelniej. Obudził się natychmiast, zdezorientowany.
Pamiętał, że coś mu się śniło, lecz nie mógł sobie przypomnieć co.
- Już prawie świta - powiedziała cicho. Spojrzał na niebo.
Horyzont zaczynał już jaśnieć odcieniami bladego różu. Zbliżał się
dzień, a z nim koniec ich ostatniej nocy.
- Kochaj się ze mną - wyszeptała Tory. - Jeszcze raz, zanim
nadejdzie ranek.
Popatrzył na jej błyszczące podkrążone oczy i na sekundę
zatrzymał w myśli ten obraz, by móc go przywołać, gdy inne
wspomnienia zdążą w jego pamięci zetleć. Pochylił się i złożył na jej
ustach słodki, choć zaprawiony goryczą pożegnalny pocałunek.
Niebo spłowiało i stało się niebieskie. Nad horyzontem rozbłysła
feeria barw, nieboskłon jarzył się odcieniami złota i szkarłatu.
Wstawał świt, gdy kochali się po raz ostatni. Nowy dzień zastał ich
splecionych ramionami, udających, że noc jeszcze nie dobiegła kresu.
Gdy skończyli, słońce stało już wysoko na niebie. Prawie się nie
odzywając, ubrali się i wrócili do miasteczka.
Tory zatrzymała samochód przed hotelem i uśmiechnęła się do
Phila.
- Wyspani to my dzisiaj nie będziemy. Zaśmiał się i pocałował ją
w policzek.
208
RS
- Było warto.
- Przypomnij sobie te słowa, kiedy będziesz jechał do Los
Angeles i jęczał, że marzy ci się gorąca kąpiel.
Wysiedli z samochodu i wzięli się za ręce.
- Będę o tobie myślał - powiedział cicho Phil, gdy weszli i
ruszyli w stronę schodów.
- Będziesz zapracowany.
- Nie aż tak zapracowany. - Zatrzymał się na piętrze. - Nie aż
tak, Tory.
Uśmiechnęła się do niego.
- Cieszę się. Ja też będę o tobie myślała.
- A gdybym do ciebie zadzwonił...
- Mój numer jest w książce telefonicznej - przerwała. - No,
trzymaj się z dala od kłopotów, Kincaid -dodała pogodnie,
przekręcając klucz w zamku.
- Tory.
Chciał wejść za nią, ale zatrzymała się w drzwiach.
- Teraz się pożegnajmy. - Dotknęła jego policzka. - Tak będzie
łatwiej. Poza tym powinnam się trochę przespać.
Phil także się uśmiechał.
- Jak wolisz.
- %7łyczę ci dużo szczęścia, Phil - powiedziała i zamknęła za sobą
drzwi.
Trzymała się dopóty, dopóki nie położyła się na łóżku, a potem
skulona szlochała, aż wreszcie zmorzył ją sen.
209
RS
Gdy się obudziła, było już po południu. Pękala jej głowa. Poszła
do łazienki i przez chwilę oglądała swoje odbicie w lustrze.
Wyglądała jak zmora: blada, oczy czerwone, powieki napuchnięte.
Ochlapała twarz lodowatą wodą i weszła pod prysznic,
zastanawiając się, czy nie wziąć aspiryny.
Po aspirynie przestałaby ją boleć głowa i zaczęłaby myśleć, a
tego nie chciała. Phil wyjechał, wrócił do swojego życia, a ona musi
zrobić to samo. A że się w nim zakochała? Cóż, zwykły pech.
Phil, powiedziała bezgłośnie, zmieńmy naszą umowę, bo
wszystko się zmieniło: zdążyłam się w tobie zakochać.
Westchnęła ciężko. Niby co miałaby zrobić? Uczepić się jego
rękawa i ze łzami w oczach powtarzać, żeby jej nie opuszczał?
Tak jest lepiej, pomyślała, ubierając się i przypinając odznakę.
Rozstali się jak ludzie cywilizowani, najwyższy czas wracać do
Albuquerque.
Usiłowała wykrzesać z siebie entuzjazm na myśl o pracy, lecz
wciąż czuła się rozbita i nieszczęśliwa. Wróciła do łazienki,
umalowała się starannie i uczesała włosy. Najpierw rozmowa z
burmistrzem. Im szybciej załatwi tę sprawę, tym lepiej.
Minęło pół godziny, zanim przekonała burmistrza, że nie żartuje,
i kolejny kwadrans, zanim uwierzył, iż Merle podoła obowiązkom
szeryfa do następnych wyborów.
- Wiesz, Tory - powiedział w końcu Bud - przykro nam się
będzie z tobą rozstawać. Chyba wszyscy mieliśmy cichą nadzieję, że
210
RS
zmienisz zdanie i zostaniesz. Byłaś dobrym szeryfem. Równie dobrym
jak twój ojciec.
Podziękowała wzruszona i uścisnęła mu rękę.
- Podejrzewam, że przez jakiś czas niewiele będzie się u nas
działo. Filmowcy też już się zwinęli -dodał z żalem. - Cóż, wpadnij do
mnie przed samym wyjazdem.
Rzeczywiście, z miasteczka zniknęły samochody i przyczepy,
scenografia i lampy. Friendly powróciło do swojego sennego rytmu,
jak gdyby ostatnie tygodnie w ogóle się nie zdarzyły. Tory chciała
przejść na drugą stronę ulicy, gdy nagłe zatrzymał się przy niej
samochód. Osłoniła oczy przed słońcem i zobaczyła, że wysiada z
niego Tod.
- Pani szeryf, szukałem pani!
- Stało się coś złego?
- Nie. - Uśmiechnął się promiennie. - Same dobre rzeczy,
chciałem, żeby pani o tym wiedziała. Mój tata... dużo rozmawialiśmy
i w końcu pojechaliśmy do tych ludzi, których numer nam pani dała.
- I jak było?
- Jedziemy na następne spotkanie. I mama też.
- Bardzo się cieszę. - Lekko pogłaskała jego policzek. Podniósł
na nią szeroko otwarte oczy.
- On... naprawdę mnie kocha. Nigdy o tym nie wiedziałem. A
moja mama pytała, czy nie odwiedziłaby nas pani kiedyś. Chce pani
podziękować.
211
RS
- Zobaczymy. - Milczała chwilę. - Niedługo wyjeżdżam. Za parę
dni.
Mina mu zrzedła.
- Na zawsze?
- Tu mieszka moja matka, tu leży mój ojciec. Będę czasem
wracała z wizytą.
- Ale nie na zawsze?
- Nie. Nie na zawsze - powtórzyła łagodnie. Tod opuścił wzrok.
- Wiedziałem, że kiedyś stąd wyjedziesz, Tory. Wiem, że
strasznie się wygłupiłem, ale...
- Nie wygłupiłeś się. To, co mi powiedziałeś, wiele dla mnie
znaczy.
- Ja wciąż cię kocham, tylko nie bądz na mnie zła.
- Och. - Tory objęła go mocno, czując, że łzy kręcą jej się w
oczach. - Będę za tobą tęskniła jak wariatka. Pomyślisz, że jestem
głupia, jeśli powiem, że chciałabym teraz mieć czternaście lat?
Uśmiechnął się, podbudowany.
- Gdybyś miała czternaście lat, pocałowałbym cię na
pożegnanie.
Tory zaśmiała się i leciutko ucałowała go w usta.
- No, zmykaj stąd. Szeryf nie może płakać na środku ulicy, bo
straci autorytet.
- A będziesz do mnie pisała?
- Tak, tak. Obiecuję.
212
RS
Odprowadziła go spojrzeniem i poważniejąc, skierowała się w
stronę biura. Gdy była o metr od drzwi, wychynął zza nich Merle.
- Cześć - powiedział z głupią miną, zerkając to na nią, to na coś
za drzwiami.
- Cześć. Awansowało się, co?
- Tory, jest sprawa... Hę?
- Jesteś niebywale wymowny - zaśmiała się. -Złożyłam
rezygnację. Do wyborów to ty będziesz szeryfem.
- Rezygnację? - powtórzył, patrząc na nią zbaraniałym
wzrokiem. - Ale, ale... Jak to?
- Muszę wracać do mojej praktyki. Merle wziął ją za rękę i
spojrzał jej w oczy.
- Tory, coś cię martwi?
- Po prostu się wzruszyłam. Przed chwilą rozmawiałam z
Todem.
- Pewnie już wiesz, że filmowcy wyjechali - powiedział
ostrożnie.
- Tak, wiem. - Nagle złagodniała. - Podejrzewam, że niełatwo
było ci się pożegnać z Marlie.
- Będzie mi jej trochę brakowało - przyznał spokojnie. - Zwietnie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]