[ Pobierz całość w formacie PDF ]

nie Muira. - Tak, tak myślałam. Nie sądziłam, żeby ktokolwiek,
kto to pamięta, mógł nas zawieść.
Skinęła głową, otępiała.
- Siedemnastu mężczyzn i chłopców z klanu McClairenów
umarło tamtej nocy. Tych, którzy nie zginęli, poskładałam do kupy.
Dwaj umarli pózniej. Tyle wynikło z ratowania gwałciciela, Favor.
- Muira! - zawołał nagle Jamie. W tym okrzyku był jakiś
smutek czy żal.
Oczy kobiety straciły łagodny wyraz.
- Cicho bÄ…dz, Jamie! UratowaÅ‚a życie gwaÅ‚cicielowi i dzie­
więtnastu zginęło z tego powodu.
Starucha zwróciÅ‚a siÄ™ z powrotem do Favor, z twarzÄ… wyraża­
jÄ…cÄ… gniew i zdecydowanie.
- Dziewięciu mężczyzn, którzy przeżyli, pracowało równie
ciężko jak ja nad przywróceniem klanowi dawnej świetności. Są
szmuglerami i złodziejami, wyrobnikami i służącymi, walczą
o to, żeby zarobić nie tylko na rodziny tych, którzy zginęli, ale
także dla ciebie. %7łebyś została lady Carr i zwróciła nam zamek
i ziemię. Stąd brały się pieniądze na klasztor, ubrania i klejnoty,
Favor. Oto, kogo zdradziłaś.
- Nie! - krzyknęła dziewczyna sÅ‚abym gÅ‚osem. Jak mogÅ‚a za­
pomnieć? Jak mogła choć przez chwilę ryzykować to, na co tak
ciężko pracowali?
- Jesteś gotowa zostać żoną Carra?
Favor skinęła głową w milczeniu.
Raine przemierzaÅ‚ puste pokoje i ciemne korytarze jak zwie­
rzę wpuszczone na cmentarz. Favor nie przyszła do niego ani
wczoraj, ani dzisiaj. Zeszłego wieczoru czekał wysoko nad salą
balowÄ…, aż siÄ™ pojawi. Takich uczuć, jakie teraz go przepeÅ‚nia­
ły, nigdy przedtem nie doznawał. Serce mu łomotało, brakowało
mu powietrza.
230
UÅ›wiadomiÅ‚ sobie, że siÄ™ boi. Tego, że ona żaÅ‚uje. Wszystkie­
go. Słów, namiętności... miłości. Potem jednak weszła na salę
u boku Carra, zwisajÄ…c z jego ramienia jak inwalidka. Iwarz mia­
ła kredowobiałą, krok niepewny.
Inny strach zaćmiÅ‚ poprzedni. Czy byÅ‚a chora? Ta myÅ›l drÄ™­
czyÅ‚a go, dopóki w koÅ„cu, pózno w nocy, nie poszedÅ‚ do jej po­
koju. Nie zastał jej, a przebiegająca służąca poinformowała go, że
dziewczyna śpi w pokoju opiekunki.
Wypatrywał jej cały dzień. W południe zobaczył, jak ciotka
wyprowadzajÄ… z oranżerii. PoruszaÅ‚a siÄ™ znów niepewnym kro­
kiem.
Teraz było pózne popołudnie. Jeśli z nią nie pomówi i nie
dowie się, czy rzeczywiście jest chora, a jeśli tak, to na co i czy
poważnie, to zwariuje. Już wariowaÅ‚. Zawsze zle znosiÅ‚ czeka­
nie.
Nie zastanawiając się dłużej, poszedł do pokoju, w którym
spał i złapał kubrak leżący na stole, gdzie go rzucił. Włożył go
i ruszyÅ‚ pustym korytarzem do drzwi wieży. StamtÄ…d wszedÅ‚ spi­
ralnymi schodami na główny poziom i otworzyÅ‚ drzwi prowa­
dzące do północnego skrzydła.
Niewielu ludzi znajdowaÅ‚o siÄ™ w wielkim salonie. Kilku pod­
starzałych roues uprawiało hazard przy stoliku przykrytym zieloną
materią, podczas gdy lpkaj pilnował karafki stojącej na podłodze
obok nich. Kobieta w otoczeniu falangi dżentelmenów stała przy
wielkim oknie, wyglądając na taras poniżej.
To byÅ‚a jego siostra, Fia. %7Å‚aÅ‚owaÅ‚, że nie znaÅ‚ jej lepiej w dzie­
ciÅ„stwie. Ale Carr zawsze trzymaÅ‚ maÅ‚Ä… księżniczkÄ™ z dala od bra­
ci, a kiedy siÄ™ z niÄ… spotykali, rzadko siÄ™ odzywaÅ‚a, tylko przy­
glądała im się uważnie, tak jak teraz. Czy też może był to wyraz
smutku?
Lekki grymas poruszył jej usta; zerknęła przez okno, a potem
ruszyła ku niemu. Mężczyzni u jej boku poszli za nią, lecz ona
nakazała im zostać. Raine patrzył, jak się zbliża.
231
- Ach, panie...? - CzekaÅ‚a. Nie poruszyÅ‚ siÄ™. - Pan Tajem­
niczy. - Uśmiechnęła się.  Ale już nie tajemniczy pan panny
DonnÄ™, hÄ™?
- Nie rozumiem - odparł. - Czy wiesz, milady, gdzie jest
panna DonnÄ™?
- Och, tak. Wiem, w istocie  powiedziaÅ‚a, otwierajÄ…c jed­
nym ruchem wachlarz z perÅ‚owÄ… rÄ…czkÄ…, wiszÄ…cy przy nadgarst­
ku. - Najpierwjednak, nie jesteś ciekaw, dlaczego mówię, że już
nie jesteś panny Donnę... cóż, czymkolwiek, jak mi się wydaje?
- Niespecjalnie. Nie lubię gier słownych.
- Och, tak. Przypominam sobie. - Dostrzegła przestrach
w spojrzeniu Raine'a i dołeczki na jej policzkach się pogłębiły.
- Z naszego poprzedniego spotkania. Otóż, panie, ja lubię gry.
Wyostrzają umysł.
- Panno Fio, jestem pewien, że nikt nie zdoÅ‚a ciÄ™ przewyż­
szyć w grze. A teraz proszę...
- Nie jesteÅ› już dla panny DonnÄ™ nikim, ponieważ - prze­
rwała mu Fia, pochylając się i podnosząc wachlarz, żeby ukryć
to, co zamierzaÅ‚a powiedzieć - teraz ona jest kimÅ› dla kogoÅ› in­
nego. Kogoś, kto byłby bardzo niezadowolony, odkrywając, że
miała już kogoś przed nim. -Jej uśmiech był miękki jak masło
i niewinny.
Popatrzył na nią, przejęty grozą.
- Kto to jest? - zapytał.
- Cóż, mój ojciec. - Jej głos stał się nagle beznamiętny. -
Lord Carr.
Nie. Nie mogłaby. Nie mógłby. Nie.
To słowo dzwięczało w jego głowie, sercu. Sprzeciwiał się
temu całym sobą. Nie. Nie. Nie.
- FascynujÄ…ca osoba, panna DonnÄ™ - ciÄ…gnęła Fia - w tej­
że chwili pozostaje w towarzystwie kwaterki dżinu albo świętuje
swoje rychłe zaręczyny... albo stara się pocieszyć.
- Gdzie ona jest?
- Jest na dole, na tarasie... - Odszedł, więc nie było sensu
udzielania dalszych wskazówek. Leciutki uÅ›mieszek znikÅ‚ z twa­
rzy Fii. - ...bracie.
- Dzisiaj możesz spakować kufer z moimi ubraniami, Gun-
no. WyjadÄ™ jutro do Londynu.
Gunna, która pomagała Fii zdjąć suknię, stanęła, opuściwszy
ręce.
- Nie wiedziałam, że plany twojego ojca tak szybko dojrzały
- powiedziała zdumiona. - Ale jak on może wyjeżdżać tak nagle?
Tyle jest do zrobienia.
- Carr nic nie wie o moim wyjezdzie- odparÅ‚a Fia obo­
jętnie. - Zamieszkam z lady i lordem "wente'ami. Byli na tyle
uprzejmi, że zaprosili mnie do swego domu. I mogÄ™ tam przeby­
wać, jak długo zechcę. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kucharkazen.opx.pl