[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Tony wszedł w nią pomału, ostrożnie, a potem szli ku so-
bie, ogarniając się i pogrążając w sobie do ostatka, każde z
nich zadziwione, że tak dobrze do siebie pasują i że tak bar-
dzo są sobie potrzebni.
Potem zaś, gdy spotkali się wreszcie w ostatnim spazmie,
S
R
okrzyku i westchnieniu długo jeszcze głaskali się, całowali i
śmiali z cicha, jakby udało im się zawiązać spisek przeciwko
reszcie świata.
NAGA I ROZLENIWIONA, April pojadała czekoladki z
pudła w kształcie serca. Obok niej leżał uśpiony Tony. Opa-
lony i muskularny, wyglądał jak żywa rzezba z brązu. April
popatrywała nań z satysfakcją.
- Niezle jak na pierwszy raz - zamruczała. Obudził się,
chwytając ostatnie słowa.
- Pierwszy raz...? - zapytał. - Kto pierwszy raz? Co?
- Rozkosz, kochanie. Tak myślę... Moja, oczywiście moja!
-Twoja?
- Freeman powtarzał, że jestem zimną kobietą.
- Freeman, Freeman. A co na to inni? - Tony uniósł się na
łokciu. - Chcesz może powiedzieć, że nikogo oprócz niego
nigdy nie miałaś?
- Właśnie.
- Nie wierzę....
- To sobie nie wierz... Jestem w gruncie rzeczy pół-
dziewicą.
- Moja ty zwariowana dziedziczko! - Przygarnął ją do sie-
bie, śmiejąc się serdecznie. - Składasz się z samych nie-
spodzianek! A co się tyczy oziębłości, to nie ma kobiet ozięb-
łych. Są tylko niezgułowaci mężczyzni, którzy nie potrafią
zająć się ukochaną.
Jak zwykle masz rację, Tony - zgodziła się potulnie.
- TONY, ZSYNCHRONIZUJMY ZEGARKI - zarządziła
April.
- Odpręż się, skarbie - powiedział Tony. - Nie jesteśmy
bohaterami w filmie szpiegowskim.
S
R
Siedzieli w parku, czekając na gangsterów, którzy zgodnie
z umową mieli tu lada moment przybyć. Przekazanie należ-
nych pieniędzy zakończyć miało przymusowe wygnanie Pau-
la Dunkingtona.
April wyciągnęła z torby kolejną perukę i zaczęła ją przy-
mierzać.
- To nie ma sensu - przekonywał Tony. - Oni przecież
czekają na nas, nie na przebierańców.
- Eldridge jest nieobliczalny - nie ustępowała April. -
Musimy być przygotowani na najgorsze. Gdybyśmy musieli
uciekać...
- Słuchaj, kochanie. Rocco zna się na tych rzeczach. Za-
pewnił, że wręczenie forsy zawsze kończy sprawę. Nie ma
strzelaniny, mordobicia i tak dalej.
- A ja ci mówię, że takie typki zdolne są do różnych sztu-
czek - upierała się April. - Wiesz przecież, że pracują także
dla Talon, a ona na pewno nie zrezygnowała ze swego
Fogbottoma... Patrz! - urwała nagle. - Idzie T-Bone!
Rzeczywiście, u wylotu alejki pojawił się T-Bone. Swo-
bodny, rozluzniony, szedł spacerowym krokiem, liżąc po-
kazną porcję lodów w stożkowym waflu. Tony odwrócił gło-
wę. W tym samym momencie u samej fontanny wyrósł jak
spod ziemi Eldridge.
- Pamiętaj, April, tylko spokojnie - poprosił Tony. -
%7ładnych gwałtownych ruchów, żadnych zagrań w stylu Loli.
- Lola umarła wczoraj w twych ramionach...
- I nie jeden raz. Trzy razy - sprecyzował.
Spojrzeli na siebie z uśmiechem i ruszyli w stronę fon-
tanny.
- Popatrz no, idzie tu do nas ta dziwka - szturchnął T-
Bone'a Eldridge.
- No. Z tym samym co wtedy gorylem. - Pokiwał głową
S
R
T-Bone. - Hej, mała! - rzucił w stronę nadchodzących. -
Prowadzisz auto jak wariatka!
- Dziękuję - odpowiedziała April, najwyrazniej uznając tę
ocenę za komplement.
- No dobra, proszę państwa, nie będziemy się mścić - po-
wiedział Eldridge. - Jeśli grzecznie dacie nam forsę od Dun-
kingtona, podziękujemy wam pięknie, a potem zrobimy pa-
pa.
- Jest tutaj. - Tony zsunął z ramion mały turystyczny ple-
cak.
- Dawaj! - Eldridge wyciągnął rękę i obaj gangsterzy za-
brali się do rozsznurowywania pakunku.
- Cholera, nigdy nie widziałem naraz tyle gotówy! -T-
Bone zajrzał ciekawie przez ramię kompana, a w chwili gdy
wymawiał te słowa, wypadł mu z ust żarzący się w kąciku
papieros.
- Co robisz, luju! - wrzasnął Eldridge, trykając przyjaciela
głową w nos. - Spalisz nam bank!
T-Bone odruchowo odpłacił Eldridge'owi ciosem w żołą-
dek, wywiązała się szamotanina, a z plecaka w istocie uniosła
się po chwili smużka dymu, za nią zaś - niewielki płomyk.
- Panowie, forsa się pali - poinformowała spokojnie April,
po czym niedbałym gestem wrzuciła plecak do fontanny.
- Jezzzu...! - wrzasnął T-Bone i obaj rzucili się ku ba-
rierce. Sto pięćdziesiąt tysięcy papierowych dolarów osiadało
właśnie na dnie obok konstelacji drobnych monet wrzuco-
nych tu przez turystów.
April uśmiechnęła się wyrozumiale i zamiast uciekać, nie-
oczekiwanie zwróciła się do T-Bone'a z propozycją znale-
zienia lepszej pracy niż niewdzięczna robota płatnego ban-
dziora.
S
R
- Oszalałaś? - Tony szeroko otworzył oczy ze zdziwie
nia. - Zjeżdżamy, nic tu po nas!
Ona jednak szarpnęła się hardo.
- Nikt mi nie będzie rozkazywał... - zaczęła w starym
stylu, lecz zaraz zorientowała się, że nie jest już dawną Lolą,
i z przepraszającym uśmiechem szepnęła: - Jasne, Tony,
zwiewamy.
Obejrzeli się za siebie. T-Bone trzymał za pasek wychy-
lonego Eldridge'a, który usiłował wyłowić plecak z wody,
oboje zaś nieświadomi byli tego, że ich podejrzanymi mani-
pulacjami zainteresował się właśnie przechodzący obok po-
licjant.
- Biedny T-Bone - April zawahała się, czy nie wrócić.
- Jest pod złym wpływem tego Eldridge'a. Ale on sam ma
dobre serce. Dałabym mu pracę osobistego ochroniarza...
Nie potrzebujesz ochroniarza - zauważył na wszelki wy-
padek Tony. - Jeśli naprawdę potrzebujesz ochrony...
Ależ nie o tym myślałam! - zaprzeczyła żywo April.
- T-Bone mógłby przejąć dawną pracę Godfreya.
- O, to coś nowego!
- Godfrey był bramkarzem w  Monkeyshines". Tam wła-
śnie go poznałam, gdy nasi Figlarze zabawiali się raz tłucze-
niem na parkiecie kieliszków od szampana.
- A więc twój lokaj był kiedyś wykidajłą. Powiedz, dla- [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kucharkazen.opx.pl